Quantcast
Channel: Bies by się uśmiał
Viewing all 47 articles
Browse latest View live

nikt nie lubi starej panny

$
0
0
Nowy Jork, lata pięćdziesiąte. Delię Ralston, powszechnie uważaną za przykładną mężatkę i spełnioną matkę dwojga dzieci, odwiedza uboga kuzynka, Charlotta Lovell, której ślub ma się odbyć w nadchodzącym tygodniu, i oznajmia, że nie wyjdzie za mąż. Wyjawiwszy krewnej swoją największą tajemnicę, prosi o pomoc. Uporządkowany świat Delii chwieje się w posadach - od tej chwili wszystko ulegnie zmianie.

Stara wyga

W momencie publikacji Starej panny (opowiadanie to znalazło się w zbiorze zatytułowanym Stary Nowy Jork) Edith Wharton mogła się poszczycić niemałym dorobkiem literackim: kilkanaście powieści, opowiadania, dwa tomiki poetyckie. Jej twórczość cieszyła się uznaniem krytyków, o czym świadczy m.in. zdobyta w 1921 roku nagroda Pulitzera (za Wiek niewinności).

Artystka, niestety, nie znalazła szczęścia w małżeństwie. Edward Wharton, za którego wyszła, mając dwadzieścia trzy lata (on sam był wówczas kilkanaście lat starszy), nie cieszył się dobrym zdrowiem psychicznym. Może właśnie dlatego małżeństwa jej bohaterek tak często wiążą się z wyrzeczeniem. Wspominając życie po ślubie, Delia wymienia następujące etapy: podwójne łóżko napawające przerażeniem, tydzień czy miesiąc wstydu, odrobina zażenowanej przyjemności i narastające przyzwyczajenie. A potem dzieci.

Stara panna

Jak wygląda typowa stara panna? To zgorzkniała kobieta, pochłonięta drobiazgami i przywiązująca zbyt dużą wagę do zwyczajów towarzyskich. Nie rozumie młodych ludzi, bo sama nigdy nie korzystała z przywilejów młodości. Często robi na drutach. Wyznaje śmieszne staropanieńskie poglądy, ma niemodną staropanieńską fryzurę, śpi płytkim snem starej panny. Jedno nie wzbudza wątpliwości: żadna niezamężna kobieta w średnim wieku nie życzy ukochanej osobie, bratanicy czy adoptowanej córce, takiego losu.

Wharton ukazuje życie kobiety w społeczeństwie nowojorskim lat pięćdziesiątych. Bezpieczne i stosowne małżeństwo to wszystko, czego oczekuje dobrze wychowana panienka z najlepszego towarzystwa. Odmowa zakrawa na szaleństwo, żaden fakt z przeszłości narzeczonego (ani liczne romanse, ani dziecko) nie powinien zakłócić szczęścia(?) młodej pary. Pamiętajmy, że mężczyźni mają swoje prawa.

Nie zabrakło również wątku poświęconego matczynej trosce o los dziecka. Czy znalezienie męża niegrzeszącej urodą dziewczynie, córce pozbawionej majątku albo bezimiennej znajdzie jest w ogóle możliwe? W takiej sytuacji nie wolno wybrzydzać. Wdowy, choć pragną szczęścia dla swoich pociech, obawiają się samotności - co one, stare kobiety, będą robić w pustych domach?

Bunt przeciw konwencjonalizmowi przyjmuje różne formy. Delia, będąc szanowaną mężatką, potrafi jednocześnie zawalczyć o szczęście i za pomocą sprytnych wybiegów przekonać męża do własnych pomysłów. Te odstępstwa od normy są na tyle zręczne i subtelne, że nieraz pozostają niezauważone. Warto też przyjrzeć się sypialni bohaterki, zdradza ona bowiem wiele tajemnic. Co my tu mamy? Francuskie tapety, łóżko przykryte haftowaną kapą i osobliwy zegar przedstawiający pasterza znienacka kradnącego pasterce całusa. Zegar stanowi symbol ukrytych pragnień - ilekroć Delia na niego patrzy, wraca myślami do zuchwałych adoratorów, z którymi nie odważyła się zapoznać, i życia, które mogłoby przypaść jej w udziale.

Stary Nowy Jork

Młodych mężczyzn o artystycznych upodobaniach niechętnie zaprasza się do domów bogatych panien. Jeszcze wynikną z tego jakieś problemy, zawrócą dziewczętom w głowie, a później znikną. Wahanie w sprawie zawodu może przecież pociągnąć za sobą wahania co do innych decyzji. Nie tylko kobiety i artyści napotykają problemy - mieszkańcy Nowego Jorku unikają biedoty, zwłaszcza czarnoskórej. Kto wie, na co tacy niewykształceni, niedbali ludzie chorują? Kiedy więc jedna z bohaterek wypożycza izbę, gdzie gromadzi biedne dzieci z miasta i daje im ubranka wykrojone z jej starych sukien, wszyscy są zdumieni. Wkrótce jednak dochodzą do wniosku, że to zaledwie przelotna zachcianka.

Ironizując na temat Ralstonów, autorka w błyskotliwy sposób wyśmiewa dawną obyczajowość nowojorską. Nie oszczędza zarówno arystokracji, jak i nowobogackich (Ralstonowie wywodzą się z drobnomieszczaństwa). Członkowie pierwszoplanowej rodziny znakomicie wywiązują się z obowiązków bogatych, szanowanych obywateli - zasiadają w radach nadzorczych, czytają gazety i plotkują o bezimiennych podrzutkach. James, mąż Delii, najpierw nie zamierza zmienić godziny obiadu (jak to tak: jeść o szóstej zamiast o drugiej?), ale przyjąwszy nowy zwyczaj, natychmiast dostrzega ciasnotę umysłową u tych, którzy nie podążyli jego śladami.

Stara przyjaciółka

Na zaledwie stu dwudziestu stronach Wharton przedstawia skomplikowane relacje łączące Delię i Charlottę. Pisarka wie, jak umiejętnie wykorzystać niewielką przestrzeń: dwie kulminacyjne rozmowy odbywają się w tym samym pokoju, co uwydatnia niektóre emocje i zachowania bohaterek. Bywają chwile, kiedy kobiety leżą w milczeniu, przytulone do siebie, jakby wcześniejsza kłótnia ich nie dotyczyła. Żeby tylko kłótnia! Zdarza się, że, przepełnione zazdrością, nienawidzą się wzajemnie i w milczeniu obdarzają wzgardliwymi spojrzeniami.

Z pozoru zupełnie inne (urodziwa i poważana w towarzystwie Delia regularnie otrzymuje od męża pieniądze na własne wydatki, Charlotta natomiast, rudowłosa stara panna, nosi przerobione suknie mamy), w rzeczywistości obie pragną niekonwencjonalnego życia pełnego namiętności. Słowa Charlotty brzmią znajomo, a przeszłość kuzynki nieraz wydaje się Delii jej własną, tajemną przeszłością. Czy siedziałyby teraz po przeciwnych stronach, gdyby nie przestała widywać pewnego lekkomyślnego artysty? I na odwrót: wziąwszy ślub, Charlotta byłaby kolejną panią Ralston.

Młodość ich córek przebiega nieco inaczej, miłość z kolei - bardziej burzliwie. Tina, na przykład, niejednokrotnie wyraża uczucia i myśli, do jakich Delia nie przyznałaby się sama przed sobą. Słuchając entuzjastycznych opowiadań podopiecznej, kobieta nawet nie zauważa, kiedy zaczyna żyć życiem dziewczyny. Latami ukrywana tajemnica nierozerwalnie splata losy bohaterek, ale czy zwierzenia upoważniają do podejmowania decyzji w czyimś imieniu? Do jakiego stopnia można ingerować w cudze życie?

Edith Wharton, Stara panna, s. 120, Książka i Wiedza, Warszawa 1978

oceniaj książkę po okładce

$
0
0
Możemy obłożyć nasze książki papierem i powtarzać sobie, że ich wygląd nie ma znaczenia, możemy, zamknąwszy oczy w księgarni, pytać tylko o wybrane wcześniej tytuły, ale nie uda nam się długo unikać okładek. Pojawiają się na szybach sklepowych, zakładkach, blogach, a nawet na przystankach autobusowych. Okładka książki na ogół składa się z dwóch elementów: tekstu i obrazu. To one, intrygująco połączone, przykuwają wzrok potencjalnego czytelnika. 

Ilustracja często przedstawia osobę, miejsce albo przedmiot wymieniony w tytule. Taka strategia przynosi szczególnie ciekawe efekty, kiedy słowa o żartobliwym, absurdalnym charakterze zostają dosłownie odczytane przez grafika (np. Biegając z nożyczkami; Dwie głowy i jedna noga). Fragmenty obrazu czasem pełnią funkcje symboliczne, których nie da się rozszyfrować, nie zapoznawszy się z fabułą powieści. Chęć rozwiązania zagadki, rozpoznania bohaterów i scen (byle nie finałowych - większość osób nie przepada za spoilerami), dodatkowo zachęca odbiorców.

W 2008 roku do polskich księgarń trafił Pan Błysk, wymyślona i zilustrowana przez Tolkiena opowiastka dla dzieci. Nie jest to odosobniony przypadek w karierze pisarza - sporządzone przez niego mapy i panoramy fantastycznych krain stanowią godne podziwu dopełnienie twórczości literackiej. Walter Moers, zdobywający coraz większą popularność, również samodzielnie ozdabia swoje utwory nietuzinkowymi rysunkami. Malujących pisarzy (czy też piszących malarzy) jednak nie spotyka się na każdym kroku.

Zawsze można zatrudnić doświadczonego artystę albo wykorzystać (z poszanowaniem praw autorskich, rzecz jasna) obrazy autorstwa nieżyjących twórców. Na półkach księgarnianych znajdują się, na przykład, powieści kultowego pisarza science fiction, Philipa K. Dicka, ozdobione ilustracjami Wojciecha Siudmaka, malarza czerpiącego inspirację z dorobku surrealistów (Siudmak nazywa siebie hiperrealistą fantastycznym). Kim są wasi ulubieni ilustratorzy?

Okładki filmowe, wykorzystujące zdjęcia aktorów występujących w ekranizacji, plakaty czy też kadry, wzbudzają wiele kontrowersji. Część fanów nie akceptuje obsady, nie tak wyobrażali sobie głównych bohaterów, inni z kolei podkreślają, że książka i film to dwa odrębne dzieła. Czego jeszcze nie lubimy? Krzykliwych napisów w rodzaju światowy bestseller”. Ten, kto zamiast obiecywanej najlepszej powieści roku otrzyma średniej jakości czytadło, z pewnością nie będzie zadowolony. Lepiej też nie powtarzać jednego zdjęcia na kilku okładkach (zasada ta, oczywiście, nie dotyczy szeregu utworów literackich tworzących całość i serii wydawniczych), jak to miało miejsce w przypadku NiewolnicKsiężycowego kamienia i słynnej powieści Elizabeth Gaskell. Przed czytelnikami nic się nie ukryje!

Okładka służy nie tylko celom dekoracyjnym czy reklamowym, ale i informacyjnym. W skład umieszczonego na niej tekstu zazwyczaj wchodzą następujące elementy: tytuł, podtytuł, nazwisko autora (lub autorów), nazwa serii i wydawnictwa, hasła reklamowe, rekomendacje znanych artystów (niekoniecznie pisarzy). Nie zapominajmy o czcionce. Kursywa niejednokrotnie przywodzi na myśl pamiętnik, pismo gotyckie natomiast - powieść historyczną. Ja najbardziej lubię, kiedy tytuł staje się częścią ilustracji. Przykład takiego rozwiązania można zaobserwować na okładce, jak się zdaje, najsłynniejszego utworu Fitzgeralda, gdzie y występuje w roli kieliszka. Pomysłowe, prawda?

Zdarzają się okładki pozbawione nazwiska autora albo tytułu, a nawet jakiegokolwiek tekstu. I na odwrót: niekiedy ilustrację zastępuje gigantyczny tytuł. Widzicie w tym nierozsądną, zwłaszcza ze względów marketingowych, propozycję czy niezwykle oryginalne podejście artysty? Obejrzyjcie przykłady: Stargirl, Fairyland, No country for old men, Exit ghost.

Na załączonych zdjęciach zgromadziłam najciekawsze z posiadanych przeze mnie egzemplarzy. Filiżanka kawy złożona z ziaren, Flawia nieodmiennie przywołująca mi na myśl córkę Addamsów i sterta książek w kapeluszu. A co wam udało się znaleźć? Pochwalcie się swoimi zbiorami!

Nie należy bagatelizować roli okładki. Umiejętnie zaprojektowana zainteresuje odpowiednią grupę odbiorców. Przeglądając niektóre powieści dziecięce, nie mamy wątpliwości, do kogo są skierowane (co czasem działa na naszą niekorzyść, bywają bowiem historie, które zachwycą zarówno młodszego, jak i starszego czytelnika). Nie pamiętam, ile zdjęć Sztuki uprawiania róż zkolcami zobaczyłam, zanim w końcu, zaintrygowana, skąd u blogerów takie zamiłowanie do ogrodnictwa, postanowiłam przeczytać jedną z recenzji. Ku mojemu zdumieniu poradnik okazał się powieścią obyczajową. 

Oceniaj książkę po okładce. Sprawdź, kto jest autorem twojej ukochanej ilustracji i wspomnij o nim znajomym, współpracownikom, czytelnikom bloga. Głośno pochwal niecodzienne rozwiązania. Ale nie oceniaj książki po okładce. Nie zarzekaj się, że nigdy, przenigdy nie sięgniesz po Córkę rzeźbiarza, bo z daleka wygląda jak nieudany eksperyment impresjonistyczny, i nie pozbywaj się starego egzemplarza Biesów - ich wartość nie zaginęła wraz z obwolutą. Sprzeczne rady? Tylko z pozoru.

nie ma ucieczki przed narratorem

$
0
0
Znany poeta, John Slater, proponuje Sarze Wode-Douglass, redaktorce „The Modern Review”, wspólny wyjazd do Malezji (on, rzecz jasna, sfinansuje ich pobyt). Bohaterka spodziewa się wyjaśnień dotyczących samobójstwa matki, z którą - jak podejrzewa - łączył go niegdyś namiętny romans. Nic jednak nie idzie zgodnie z planem. Tuż po przyjeździe Slater znika bez słowa wyjaśnienia, a Sara, porzucona w obcym mieście, samodzielnie poznaje okolicę. To właśnie tam, w warsztacie przy Jalan Campbell, spotyka tajemniczego białego mężczyznę z wrzodami na nogach.

Christopher Chubb, bo tak nazywa się nieznajomy, zasłynął jako mistyfikator. Chcąc zażartować sobie z przystojnego i zdolnego Weissa, wymyślił Boba McCorkle'a, mechanika rowerowego będącego zarazem twórcą wyrafinowanych wierszy pełnych odniesień do klasyki, i przyniósł jego twórczość rywalowi. Weiss, przekonany, że trafił na nieodkryty dotąd talent, nie zwlekał z publikacją. Tak, Sara zna tę historię, kiedy więc Chubb wspomina przy niej McCorkle’a, wpada w gniew. Czyżby znów zamierzał skorzystać ze starej sztuczki? Mężczyzna nalega, by go wysłuchała.

Powieść opiera się na prawdziwych wydarzeniach. Postanowiwszy zakpić z młodego, utalentowanego redaktora modernistycznego czasopisma, dwóch australijskich poetów, James McAuley i Harold Stewart, w 1943 roku powołało do życia Ernesta Malleya. Ofiarowali mu nie tylko imponujący dorobek poetycki, ale i siostrę, pracę, całą biografię. Późniejsze losy trzech (czterech?) artystów uwikłanych w oszustwo również znajdują odzwierciedlenie w książce Careya (np. oskarżenie wydawcy o publikowanie obscenów).

Podobnych mistyfikacji nie brakuje. Do najsłynniejszych należy, jak się zdaje, publikacja Pieśni Osjana, rzekomych poematów średniowiecznych, których odkrywcą ogłosił się szkocki poeta, James Macpherson (w rzeczywistości zaś będący autorem). Ich popularność przerosła wszelkie oczekiwania: niezwykle chętnie czytane w Europie, zapoczątkowały szereg tendencji literackich zwany osjanizmem.

Akt kreacji, jakiego dokonał Chubb, okazuje się udany. Bob McCorkle, dwumetrowy olbrzym z długimi, rozczochranymi włosami, ożywa i - niczym Frankenstein (nie bez powodu cytat z dzieła Mary Shelley stanowi motto powieści) - zaczyna zagrażać swojemu stwórcy. Za pomocą gróźb przeciąga świadka oskarżenia na stronę Weissa, po czym, pragnąc przekazać mu dobre wieści, włamuje się do mieszkania redaktora, gdzie nie spotyka się, niestety, z przyjaznym przyjęciem. Przerażony Weiss widzi w nim jedynie potwora.

Może McCorkle naprawdę istnieje? Co się stało z Weissem? Sara, zaintrygowana niezwykłą opowieścią, poświęca wszystko, aby ustalić prawdziwą naturę olbrzyma. Czy to wytwór niezrównoważonego umysłu (nawet nieodpowiedzialny Slater nazywa Chubba szaleńcem), czy człowiek z krwi i kości, zarówno utalentowany, jak i niebezpieczny?

Śledząc losy tej przedziwnej pary, twórcy i jego dzieła, nie sposób nie zauważyć między nimi podobieństw. Mimo że najpierw uporczywie podkreślają własną odrębność (ja to ja, stwierdza Chubb, a on to on), z czasem dostrzegają niepokojącą prawdę (ty i ja stanowimy jedność, mówi jeden z bohaterów). W chwili, gdy go poznajemy, Chubb, na pozór zapomniawszy o młodzieńczych próbach poetyckich, zarabia na życie jako mechanik rowerowy, prowadzi zatem - o ironio! - życie, jakie narzucił wymyślonemu przez siebie poecie.

Chociaż do tej pory pisałam głównie o mężczyznach, w książce pojawiają się też niebanalne kobiety, bystre i odważne. Sarę, wydawałoby się, zwyczajną pracowniczkę redakcji, nietrudno polubić. Mając czternaście lat, wyrywała kartki z tomików Slatera i wysyłała mu je wraz z szyderczymi komentarzami. Nie zapominajmy o Noussette, młodej, zwariowanej artystce, która pięć razy zmienia zajęcie (była m.in. malarką, fotografką, właścicielką restauracji), dwa razy narodowość, a ze swojej ciąży z nieznajomym czyni wydarzenie publiczne. Przebywanie z nią to jedna wielka przygoda!

Powieść - podobnie jak twórczość samego McCorkle'a - składa się z cytatów i aluzji do znanych utworów. Bohaterowie niejednokrotnie przytaczają słowa Miltona lub Pounda, absurdalne śledztwo w sprawie wersu „jak rygiel sztywna” z kolei przywołuje na myśl Kafkę. Co więcej, czytelnik poznaje historię McCorkle'a z dwóch perspektyw: Chubba i Slatera. Nie tylko tę historię! Czy nam się to podoba, czy nie (sądząc po kilku negatywnych recenzjach, z jakimi się zetknęłam, nie każdemu przypadł do gustu ten zabieg), wszyscy bohaterowie mają coś do powiedzenia i złoszczą się, kiedy się im przerywa: Chubb, Slater, truciciel Mulaha, McCorkle, pani Lim, Tina. Kto wie, może i zasygnalizowana na początku tajemnica rodzinna doczeka się rozwiązania?

Warto zauważyć, że proces wydawcy obwinionego o publikowanie obscenów przypomina lekcję w szkole. Chubb, któremu zlecono napisanie szczegółowego sprawozdania, porównuje gmach sądu do budynku szkolnego, prokurator natomiast, pozbawiony wszelkich śladów współczucia dla bliźniego, prosi oskarżonego o wyjaśnienie przywołanych zwrotek. Co według pana autor miał na myśli? Weiss - śladem wielu zdolnych, lecz leniwych uczniów - wykręca się nadmierną zawiłością tekstu.

Nie wiesz, jaką władzę posiadają poeci? Jeśli nigdy przedtem nie spotkałeś żadnego z nich, nie domyślasz się, co cię czeka. Zazdrosny Chubb, nie myśląc o dalszych konsekwencjach, przygotowuje pułapkę na znienawidzonego redaktora. Kiedy wyrafinowany żart wymyka się spod kontroli, jest już za późno - Weiss unosi się dumą, woli umrzeć za nieprzyzwoite wersy, niż przyznać się do błędu. Słowa odgrywają tutaj kluczową rolę: powołują do życia i prowadzą do zguby, stają się przedmiotem rozpraw sądowych i obiektem zazdrości. Trzeba wziąć za nie odpowiedzialność.

Peter Carey, Historiapewnej mistyfikacji, s. 300, MUZA SA, Warszawa 2004

jak zostać właścicielem znanej księgarni

$
0
0
Nigdy nie jest za późno, by założyć księgarnię (Harriet Hatfield otworzyła sklep, mając sześćdziesiąt lat). Ani za wcześnie (Daniel Sempere, młodzieniec dorastający wśród książek, od małego służył ojcu pomocą). Jeśli brakuje ci pomysłów na rozkręcenie biznesu, jeśli chciał(a)byś przyciągnąć więcej klientów i wysłuchać ich relacji z podróży do Fantazjany, zajrzyj do powieści wystawionych na sprzedaż.

Nie obawiaj się, nie mieszkasz w Księgogrodzie, gdzie każdy księgarz musi rywalizować z tysiącami pomysłowych handlarzy (przypomnijmy: znajduje się tam ponad tysiąc półlegalnych księgarni oraz pięć tysięcy zarejestrowanych antykwariatów). Co nie znaczy, że nie warto wziąć z nich przykładu.

Chcesz się zareklamować? Połóż banknot między tomami, a następnie pozwól jakiemuś szczęśliwcowi, najlepiej takiemu, co posiada donośny głos i wielu znajomych, go odnaleźć. Wieść o tym niezwykłym znalezisku zapewni ci kilkutygodniową uwagę mieszkańców. Nie zapomnij o audiomarketingu, odpowiednio dobrana muzyka bowiem wpływa na zachowanie klientów. Uspokaja niecierpliwe osoby stojące w kilometrowej kolejce, bawi młodzież, zachęca - o czym świadczy reakcja Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów - do zrobienia większych zakupów. Zahipnotyzowany tłum weźmie tyle książek, ile zdoła udźwignąć!

Wyjdź naprzeciw oczekiwaniom odbiorców: dopilnuj, aby twoja oferta zawierała powieści przygodowe z dołączonymi chusteczkami do ocierania potu albo horrory z wprasowanymi liśćmi waleriany. Czytelnicy na pewno docenią twoją troskę. Wielbicielom ryzyka zaproponuj paczkę niespodziankę, w której jeden znajdzie wartościowy egzemplarz powszechnie znanego dzieła, inny zaś - nieukończony rękopis.

Wielkie księgarnie zazwyczaj nie ograniczają się do jednego gatunku, ale dlaczego ty nie miał(a)byś postąpić inaczej? Wybierz jedną cechę wspólną i załóż sklep specjalistyczny. Rozłóż na trotuarze książki mające ponad dwieście stron, zapełń półki utworami leworęcznych autorów. A może zdecydujesz się na opowiadania o gadających owadach?

Ucz się na cudzych błędach. Nigdy nie zamawiaj Niewidzialnej księgi niewidzialności - kosztuje majątek, a potem nigdzie nie można jej znaleźć. Miłośnicy Harry'ego Pottera wiedzą też, że do książek należy podchodzić z czułością. Czasem przytulić, czasem pomasować grzbiet. Jeśli więc wejdziesz w posiadanie kilkuset egzemplarzy Potwornej księgi potworów, nie zamykaj ich w olbrzymiej, żelaznej klatce, nie bij i nie rozdzielaj walczących ze sobą powieści. Tylko cię pogryzą, po czym wrócą do złowieszczego kłapania okładkami. Pogłaszcz je, a wszystko będzie dobrze.

Warto czasem zorganizować spotkanie z kimś znanym, pisarzem albo czarnoksiężnikiem. Wizyta Gilderoya Lockharta w Esach i Floresach wzbudziła ogromne zainteresowanie fanek, które, chcąc zdobyć autograf słynnego czarodzieja, natychmiast przybyły do księgarni. Sama obecność nie wystarczy (chyba że twój gość może się pochwalić równie olśniewającym uśmiechem, co Lockhart), trzeba również ustawić fotele dla publiczności i znaleźć kogoś, kto poprowadzi dyskusję z zaproszoną osobą. Gdyby organizatorzy spotkania w Esach i Floresach przygotowali wcześniej pomieszczenie, nieszczęsny Ron nie musiałby się martwić o swoje stopy, nieustannie deptane przez fotografa pracującego dla „Proroka Codziennego”.

Sprzedajemy i kupujemy książki, ale tak naprawdę one nie mają właścicieli. Nie myśl sobie, że stanowisko księgarza daje ci jakąkolwiek władzę nad towarem. To książki, jak zauważyła Agata Christie, władają sklepem, rozmnażają się i podwajają bez pytania. Samodzielnie wybierają następnego czytelnika, z którym pragną nawiązać przyjaźń. Widząc zatem prawdziwego miłośnika książek zakochującego się (z wzajemnością!) w jednej z powieści, pójdź w ślady Barceló - obniż cenę do akceptowalnego poziomu albo oddaj egzemplarz w prezencie.

Nie wiadomo, kiedy do twoich drzwi zapuka kolejny Bastian Baltazar Buks. Dlatego bądź czujna/y, podczytuj Niekończącą się historię podczas przerw w pracy, odłóż książkę ukradkiem na ladę i nie zatrzymuj wychodzącego z nią dziecka - ten opasły tom niejednego zaprowadził do Fantazjany, zacierając granicę między czytelnikiem a bohaterem.

Co powiesz na księgarnię bez książek? Lem w Powrocie z gwiazd opisuje pomieszczenie pełne kryształków z utrwaloną treścią. Czyta się je za pomocą optonu, urządzenia w kształcie książki, ale posiadającego tylko jedną stronę, gdzie - przywoływane za pomocą dotyku - pojawiają się kolejne fragmenty tekstu. Robot-sprzedawca zachwala też czytające głośno lektony (ogromny wybór głosów).

Nie musisz przypominać Replingera, by otworzyć własny sklep. Księgarze, co prawda, często noszą marynarki opinające przepastny brzuch i flanelowe, nieco pogniecione spodnie (nie wspominając o okularach, nieodłącznym atrybucie wielu miłośników książek), ty jednak zapomnij o literackich stereotypach i zadbaj o własny styl.

Terry Pratchett porównał niegdyś dobrą księgarnię do czarnej dziury umiejącej czytać. Zbiory bibliofilskie deformują przestrzeń, wydłużając półki i poszerzając stoły. Myślę, że sukcesem dla każdego (a zwłaszcza początkującego) księgarza jest klient wychodzący z jedną powieścią, w poszukiwaniu której przyszedł, pod pachą i czterema dodatkowymi, o których nigdy wcześniej nie słyszał, w siatce.

Znacie jakieś inne książki podejmujące ten motyw (cytaty mile widziane)? Jakie fikcyjne księgarnie niedawno odwiedziliście?

pijani detektywi

$
0
0
Przeglądając kryminały stojące na półkach w księgarni, nie sposób nie zwrócić uwagi na częstotliwość, z jaką ich autorzy serwują swoim bohaterom alkohol. Barek literatów posiada bogatą zawartość: znajdują się w nim różnego rodzaju piwa, wódki, wina czy koktajle alkoholowe.

Knajpa często stanowi wieczorne miejsce spotkań policjantów. Inspektor Rebus wraz z pomagającą mu grupą dochodzeniową - Siobhan, Phyllidą i Colinem - chętnie odwiedza pub pod nazwą Oxford Bar. Jego właściciele skupiają się na zaspokajaniu podstawowych potrzeb gości: kufel, papieros (zakaz palenia w miejscach publicznych niczego nie zmienia, palacze po prostu stają przed wejściem), wyścigi konne w telewizorze, gorąca linia do lokalnego bukmachera. W takiej właśnie atmosferze prowadzący śledztwo podsumowują informacje zebrane w ciągu dnia i snują rozmaite hipotezy. Kiedy John Rebus, podążając tropem podejrzanych, przejeżdża samochodem obok Oxford Bar, przesyła w jego kierunku całusa, wymowny znak przywiązania.

Nie on jeden ma swoją ulubioną knajpę - Harry Hole, dla przykładu, stale przesiaduje U Schrødera. Na ścianach wiszą tam zdjęcia Oslo, a stoły z tworzywa i wyściełane ławy przywodzą wchodzącym na myśl palarnię na promie. Oto, jak sam zainteresowany odpowiada na dociekliwe pytania przełożonego, czy wciąż zagląda do wspomnianego lokalu:
- Mniej niż dotychczas. W telewizji jest mnóstwo ciekawych rzeczy.
- Ale przesiadujesz tam.
- Nie lubią, kiedy się stoi.
- Przestań. Znowu pijesz?
- Minimalnie.
- Jak minimalnie?
- Wyrzuciliby mnie, gdybym pił mniej.[1]
Dowcip ten opiera się na powszechnym przekonaniu o nierozerwalnym związku przedstawiciela prawa z uzależnieniem od alkoholu. Policjant upija się, aby złagodzić stres nagromadzony w ciągu dnia, zmniejszyć napięcie wynikające z ciążącej na nim odpowiedzialności i zapomnieć o bestialsko potraktowanych ofiarach. Czy rzeczywiście musi pić, chcąc dalej wykonywać swój zawód?

Wiele powieści kryminalnych zdaje się potwierdzać tę tezę. Komisarz Hole, mając w pamięci ścisłe instrukcje wydane na czas przyjazdu prezydenta Stanów Zjednoczonych do Norwegii, strzela do uzbrojonego mężczyzny, który później okazuje się agentem amerykańskiej Secret Service, nie - jak podejrzewano - podszywającym się pod agenta zamachowcem. Wyrzuty sumienia (pomimo zapewnień współpracowników o braku winy, o częstotliwości takich zdarzeń) nie dają mu spokoju, a jedynym sposobem na radzenie sobie z nimi jest przesiadywanie U Schrødera. Kurt Wallander mógłby zrozumieć norweskiego kolegę po fachu. On również, zastrzeliwszy na służbie człowieka, pogrążył się w głębokiej depresji.

Przebywanie w zdemoralizowanym, pozbawionym skrupułów społeczeństwie, w którym dochodzi do ciągłych zbrodni, spotykanie ludzi - skorumpowanych gangsterów, wpływowych polityków, policjantów - z których każdy ma coś na sumieniu, nie należy do najłatwiejszych. Jaka na to rada? Cyniczny uśmieszek i kieliszek brandy. Klasycy czarnego kryminału tacy jak Dashiell Hammet (zarówno w przypadku przygód Sama Spade’a, jak i Nicka Charlesa) czy Raymond Chandler chętnie częstują swoich bohaterów whisky, brandy albo ginem.

Prywatny detektyw Filip Marlowe, dostrzegając upadek moralny w otaczającym świecie, przyjmuje zgorzkniałą, cyniczną postawę. To na nim spoczywa obowiązek wymierzania sprawiedliwości. Mimo że daleko mu do ideału, na tle reszty społeczeństwa stanowi ostoję moralności. Mieszanka ironii i alkoholu pomaga detektywowi utrzymać dystans, za ciętymi ripostami natomiast ukrywa swoją wrażliwość (powinien przecież wzbudzać respekt przesłuchiwanych). Taka strategia zapewnia przetrwanie tam, gdzie niebezpieczeństwo czai się za każdym rogiem. Bolesna świadomość degrengolady sadza Marlowe’a na stołku barowym. Pijąc, dopasowuje się do zastanej rzeczywistości.

Inspektor Richard Jury ze Scotland Yardu lubi porozmawiać ze swoim arystokratycznym przyjacielem, Melrosem Plantem, nad szklanką whisky. Najlepiej przy kominku, z babeczkami na dodatek. Ale nie wszyscy sięgają po whisky - Herkules Poirot woli słodkie syropy. Odmienna konwencja ujawnia się także w kreacji bohatera. Niewysoki detektyw nie ma w zwyczaju upijać się do nieprzytomności czy przesiadywać w barach, jak to zwykli robić czarni detektywi. Poirot odwiedza głównie ekskluzywne lokale (chociażby modną restauracyjkę Chez Ma Tante), na co pozwala mu pokaźny majątek i wpływowa pozycja. Książki autorstwa Christie - w odróżnieniu od twórczości Mankella - nie poruszają wątków społecznych. Przedstawiony w nich świat jest w znacznym stopniu wyidealizowany, brak w nim miejsca na opisy stanów psychicznych przedstawicieli prawa albo rozważania nad zdemoralizowanym społeczeństwem.

Zdarza się, że bohaterowie powieści kryminalnych samotnie wychylają kieliszek za kieliszkiem, kiedy indziej natomiast częstują przesłuchiwanych. Nie należy bagatelizować zbawiennej roli kilku drinków przy prowadzeniu śledztwa. Kto mi postawi kielicha - mówi bohaterka powieści Chandlera - ten mój kumpel.[2]

Polacy nie są gorsi, swoich detektywów alkoholików mają. Mistrz, bohater książek i publikowanych w czasopismach opowiadań Marcina Świetlickiego, pije tak dużo, że występują u niego problemy z rozpoznawaniem twarzy. Jedyne, co dostrzega wyraźnie, to poziom alkoholu w posiadanych butelkach. Jeśli udaje mu się rozwiązać jakąś sprawę, główną rolę odgrywa w tym zbieg okoliczności – na przykład, kiedy snajper zamachowiec postanawia oddać decydujący strzał właśnie z okna w mieszkaniu pijanego wówczas Mistrza.

W literaturze nie brakuje detektywów pijących na umór. Z kim najchętniej wybralibyście się do baru?

[1]Jo Nesbø, Czerwone gardło, wyd. Dolnośląskie, Wrocław 2006, s. 36-37.
[2]Raymond Chandler, Żegnaj, laleczko, MUZA SA, Warszawa 2002, s. 36.

Babie lato

$
0
0
Z czym wam się kojarzy odgłos silnika? Bohaterce Lata to łagodne dudnienie przypomina pracę serca: kiedy łódź się oddala, uderzenia pulsu tętnią coraz dalej i dalej, nigdy jednak nie cichną.

Babie lato

Jansson opowiada, jak stara kobieta i dziewczynka imieniem Sophia spędzają czas na małej wyspie. Siedzą, nasłuchując ptaków w zaroślach, a potem się kąpią i zbierają kości na brzegu. Czasem grają w karty (obie bezwstydnie szachrują). Nocami natomiast, rozstawiwszy namiot, wpełzają do środka i rozmawiają o wszystkim. Dopiero razem stanowią całość: babka uczy wnuczkę zapomnianych piosenek i opowiada, jak było dawniej, kiedy zaś o czymś zapomina, Sophia (d)opowiada, jak jest teraz.

Babka zna się na wychowywaniu dzieci. Nie krzyczy, dostrzegłszy dziewczynkę wdrapującą się na znak nawigacyjny, od czasu do czasu pozwala jej na coś zakazanego przez tatę (ale nie na wszystko, bo jak tu ufać komuś, kto na wszystko pozwala?). Nie poucza - zamiast tego wymyśla historie. Przedstawia różne wersje wydarzeń dotyczących zabawy na przystani, na którą obie nie zostały zaproszone: może to wcale nie była zabawa, może ci ludzie chcieli sprzedać tacie spirytus? Albo dali mu coś na spanie, by zapomniał o swojej rodzinie. Co, jeśli już nigdy się nie obudzi?

Trzeba opowiadać porządnie, dzieci nie uwierzą we wszystko. Spacerując pewnego dnia po plaży, bohaterki znajdują martwą kaczkę. Jak umarła? Z miłości, stwierdza babka. Zobaczywszy, jak jej wybranka odlatuje z inną kaczką, postanowiła się utopić. Na prośbę Sophii historia ulega zmianie: kaczka, zajęta śpiewaniem, uderzyła w skałę. No i stało się, zginęła w chwili, gdy była szczęśliwa.

Świat Jansson składa się z opowieści. Las, pełen znaków i ostrzeżeń, ma swój tajemny język - ci, którzy nim władają, wiedzą, że nie usuwa się przewróconych pni, że połamane gałęzie zachowują duszę drzewa i nie należy zmieniać ich naturalnego kształtu, że taniec milionów muszek to w istocie taniec weselny. Każdy przedmiot, nawet ten najbardziej niepozorny, nabiera z czasem znaczenia. Ukochany szlafrok taty pachnie plażą i dymem, a w jego rękawach ukrywa się rodzina myszy. W ciemnościach wydaje się, jakby to nie w nim mieszkało coś żywego, ale cały szlafrok był żywy.

Jesień życia

W 1970 roku umiera matka, którą Tove bardzo kochała. Lato, opublikowane dwa lata później, nosi ślady tej osobistej tragedii. Któregoś dnia Sophia budzi się w nocy i przypomina sobie, że ma własne łóżko, bo jej mama umarła. Bohaterki nigdy nie poruszają tego tematu (w całej książce tylko jedno zdanie mówi wprost o utracie matki), uważny czytelnik jednak z pewnością zwróci uwagę na niecodzienną troskę dziewczynki o ojca, lęk przed zanurkowaniem z otwartymi oczami czy też nazywanie babki mamą w trakcie zabawy.

Nieczęsto spotyka się tak wnikliwie przedstawioną starość. Babka, niegdyś komendantka harcerek (to dzięki niej młodym dziewczętom pozwolono zostać harcerkami), niemal każdą wolną chwilę spędza z wnuczką. Jak tu jej nie lubić? Czyta kryminały, gubi swoją sztuczną szczękę, po czym znajduje ją gdzieś między piwoniami, chodzi na długie spacery albo wyrzyna z drzewa dziwaczne zwierzęta. A kiedy tata myśli, że babka śpi pod parasolką, ona wymyka się i po kryjomu pali.

Stary człowiek nie może brać udziału w wielu rzeczach. Wciąż się o niego niepokoją, mówią o jakimś (rzecz jasna, nieszkodliwym i niewymagającym wysiłku) hobby, aż w końcu nabiera on przekonania, że jest jedynie zawadą. Zmęczone nogi nie zawsze nadają się do chodzenia, ciało okazuje się zbyt duże, by zmieścić się w otworze prowadzącym do jaskini. W kącie stoi nocnik, symbol bezradności. Nie warto opowiadać, co się kiedyś robiło - albo nikogo to już nie obchodzi, albo brakuje słów, wspomnienia się zatarły. Wiosnę, lato, jesień i zimę zastąpił czas dokładający się do czasu.

Ale Jansson dostrzega również piękno w przeżywaniu starości wśród przemijającego lata. Babka stanowi część wyspy, gdy tak chodzi z laską, podobna do czapli, i ogląda wszystko wokół siebie (przypomina mi w tym dziadka z Córki rzeźbiarza, spacerującego - niczym Bóg - po ogrodzie i wiedzącego o wszystkim). Przeżywa zarówno chwile zwątpienia, jak i przygody.

Trochę zimy, trochę lata

Kiedy każdy ma swoje miejsce w niewielkiej społeczności, niezmienne od lat i tak oczywiste, że się o nim nie mówi, można z łatwością ulec złudzeniu, jakoby trwało wieczne lato. Nie jest to prawdą - życie na wyspie podlega jednocześnie ustalonym dawno prawom ludzkim i kaprysom losu. Wyspa bywa okropna dla tych, co przychodzą z zewnątrz, skostniałe rytuały bowiem utrudniają przybyszom aklimatyzację. Zamontował drzwi po złej stronie domu, śmieją się mieszkańcy z nowego sąsiada. Jego czworokątna willa byłaby ładna wszędzie, tylko nie tutaj.

Córce rzeźbiarza mała Tove ułożyła wiersz pogrzebowy na cześć zmarłej wrony, w Lecie zaś Sophia, przypadkiem przeciąwszy dżdżownicę na pół, pisze „Rozprawę o dżdżownicach, które zostały rozpołowione”. Wciela się w rolę ofiary i pyta: co teraz? W którą stronę powinnam rosnąć? Na pozór błahe zdarzenie przyczynia się do rozważań na temat różnych postaw życiowych: czy mam iść z tyłu i unikać decydowania o ważnych sprawach, czy też mam być wszystkowiedzącą głową?

Izba gościnna w domu bohaterek to przyjemne, oddzielone od reszty świata pomieszczenie. Jeśli czytaliście wcześniej inne książki autorstwa Jansson, na pewno zauważyliście, jak ważną funkcją pełni w nich dom. Umieszczony w środku przestrzeni znanej, stanowi schronienie przed nieokiełznanymi żywiołami. Ale na tym nie koniec cech wspólnych. Miejsca ulegają metamorfozom, charakterystycznym dla metaforyki sennej, a przedmioty zyskują cechy istot żywych. Dom niekiedy przycupnie obok lasu, wyspa - zależnie od nastroju bohaterek - kurczy się lub powiększa, czaszka natomiast, pozostawiona w spokoju, ożywa.

W wąskiej, cuchnącej zgnilizną grocie znajduje się - zdaniem Sophii - ołtarz z zielonego mchu. To święte miejsce, a takich nie wolno niszczyć, dlatego też buldożer z hukiem toczący się przez zmurszały las nazwany zostaje maszyną piekielną. Dziewczynka pyta, jak wygląda niebo i czy są w nim mrówki. A potem modli się o przygody. Babka (która - co warto zauważyć - nie mogła wejść do wspomnianej świętej groty, bo była za duża) z kolei nie wierzy w piekło. Wierzy za to w Boga, który pomaga, ale dopiero, gdy się człowiek wysili.

Tove Jansson, Lato, s. 212, Nasza Księgarnia, Warszawa 2007

Dziś mam urodziny

$
0
0
Marzy ci się niezapomniane przyjęcie urodzinowe? Chcesz, aby znajomi skreślali dni w kalendarzu i, niecierpliwie obgryzając paznokcie, oczekiwali zaproszenia? Weź przykład z Bilba. Rozstaw ogromne namioty, rozwieś lampiony i przygotuj wyśmienitą ucztę. Nic tu po jednej kucharce - zadzwoń, najlepiej od razu, do wszystkich restauracji w promieniu trzynastu kilometrów. Ciężarówki z żywnością powinny przyjeżdżać już tydzień przed samą zabawą. (Skutkiem ubocznych tych działań bywa zastój w handlu produktami spożywczymi w całym mieście). 

Rozsyłając zaproszenia, nie zapominaj o zagranicznych gościach - brodate krasnoludy z pewnością umilą zabawę. Im więcej osób, tym lepiej! Nie wpadaj w gniew na widok nieznajomych, takie nieprzewidziane wizyty świadczą jedynie o rozgłosie, jakim się cieszysz. Przybyłych witaj osobiście. Obdarzywszy każdego komplementem, wręcz mu drobny, acz niebanalny prezent.

Co, jeśli nikt się nie pojawi? Nie trać humoru. Otrzyj łzy rękawem, weź swoją ulubioną powieść i spędź ten wieczór z dobrze znanymi, lojalnymi przyjaciółmi. Bohater Oceanu na końcu drogi był smutny, gdy koledzy i koleżanki ze szkoły nie przyszli na jego siódme urodziny, nie na tyle jednak, by nie ucieszyć się na widok otrzymanej figurki Batmana.

Atrakcji nigdy za dużo. Śpiewy, tańce, gry towarzyskie, fajerwerki (kiedy zapragniesz fontanny motyli niespodziewanie wyfruwających zza drzew, napisz do Gandalfa), świece krasnoludzkie, elfowe ogniotryski - dzięki nim przyjęcie zyska miano najważniejszego wydarzenia sezonu. A jeśli na koniec spłatasz figla, znikając na oczach stu czterdziestu czterech gości, twoja twarz z pewnością trafi na okładki znanych czasopism.

Ten, kogo nie zadowalają rogi, piszczałki, trąbki i fujarki, może wynająć diwę. Występ Roxanne Coss (sopran liryczny), jak pamiętają czytelnicy Belcanto Ann Patchett, zainteresował wielu miłośników opery. Nie obyło się bez niespodzianek, ale co to za uroczystość, w trakcie której wszystko idzie zgodnie z planem?

Zmiany, przychodzące wraz z kolejnymi latami, zostają niekiedy podkreślone za pomocą nowego wystroju wnętrza. Skończywszy siedem lat, bohaterka Dzieci z Bullerbyn, zamieszkuje w dawnym pokoju babci. Rodzice wyczarowali dla niej tapety z bukietami kwiatów, firanki, śliczne, białe meble i dywaniki w czerwone, żółte, zielone i czarne paski. Moja sypialnia, co widać na załączonym zdjęciu, również przeszła metamorfozę (kto wie, czy to nie dziecięce zachwyty nad powieścią Lindgren zainspirowały mamę?).

Każdego mola książkowego uszczęśliwiłby tort, na którym narysowano lukrem książkę (narrator najnowszej powieści Gaimana zauważył, że panią z piekarni zdumiała taka prośba, nigdy wcześniej bowiem klient nie złożył podobnego zamówienia). Ozdobiony czy nie, tort smakuje wciąż tak samo. Nieważne, czy przypadkiem ktoś na nim usiadł, stwierdza Hagrid, podając jedenastoletniemu Harry'emu zgniecione pudełko.

Nadchodzi najbardziej wyczekiwana część dnia: przegląd otrzymanych paczek. Wszyscy lubią prezenty, niektórzy - jak Dudley Dursley - nawet je liczą. Jak to tak: trzydzieści sześć zamiast trzydziestu ośmiu? O dwa mniej niż w zeszłym roku? Narzekania Dudleya wydają się niezrozumiałe: niejeden chłopiec byłby zachwycony, dostawszy rower wyścigowy, kamerę, zdalnie sterowany samolot, szesnaście gier komputerowych, magnetowid, telewizor, złoty zegarek na rękę i komputer. 

Nie wiesz, co kupić przyjaciołom? Hagrid doradziłby ci zakup sowy śnieżnej, to zarówno wierne, jak i pożyteczne stworzenia. A czym obdarować swoich wrogów? Potworną księgą potworów, rzecz jasna. Powieści Rowling stanowią niewyczerpane źródło inspiracji dla wszystkich niezdecydowanych: Harry otrzymuje m.in. fałszoskop, zestaw miotlarski, poradnik pt. Dwanaście niezawodnych sposobów, aby zauroczyć czarodziejkę i zaczarowaną brzytwę.

Wybór odpowiedniego prezentu czasem przysparza kłopotów. Co zrobić, gdy twoja pociecha chce dostać psa? Lepiej zdecydowanie odmówić, niż kupić dziecku pluszowego zwierzaka, jak to miało miejsce w jednej z powieści Lindgren (Braciszek i Karlsson z Dachu). Zamiast tego kup eleganckie pudełko i - w symbolicznym geście zaufania - umieść w nim klucz do drzwi wejściowych (pisała o tym Isabel Abedi w trzeciej części cyklu o Loli). 

W późniejszym wieku urodziny mogą pomóc w drobnych porządkach. Przypadki Arabelli, sztuka, jaką Briony Tallis napisała za młodu, zostaje wystawiona w dniu, w którym bohaterka kończy siedemdziesiąt siedem lat. Na wykwintnym przyjęciu brakuje dwóch osób - ach, gdyby tylko dało się je wyczarować za pomocą pióra!

Pięć minut przed północą, zapisawszy kilka zdań, patrzę na drzwi. Nie są to moje jedenaste urodziny, nie spodziewam się zatem Hagrida z czekoladowym tortem w kieszeni ani listu informującego, że zostałam przyjęta do Hogwartu. Ale i tak odliczam: cztery minuty, trzy, dwie... Ciekawe, co/kto mnie dziś zaskoczy.

Zmiennokształtna opowieść

$
0
0
India Morgan Phelps opowiada o duchach. Myli się ten, kto twierdzi, że dopiero po śmierci zostaje się duchem. Duchy to nawiedzające nas wspomnienia. Samobójstwo matki, samobójstwo babki. Niezwykłe obrazy. Tonąca dziewczyna, namalowana przez mężczyznę, który spadł z konia i umarł, oraz Fecunda ratis, namalowana przez mężczyznę, który spadł z motoru i umarł. Abalyn Armitage. Lipcowa noc, kiedy India, jadąc wzdłuż rzeki, dostrzega syrenę. Inna noc, listopadowa i chłodna, kiedy spotyka dziewczynę będącą wilkiem.

Czy możemy zaufać narratorce? India nieustannie się powtarza, odbiega od głównego tematu, skreśla, a nawet usuwa słowa, by to, czego się obawia, zdawało się mniej straszne. Wróciwszy po raz kolejny do jakiegoś wydarzenia, zmienia je. Dwie wersje prawdy nie zawsze okazują się wystarczające, bo czy nie byłoby ciekawiej, gdyby istniała trzecia? India nie planuje nieścisłości - siadając nad pustą kartką, nie zamierza kłamać. Nie zamierza też nie kłamać. Czasem o czymś zapomina, czasem zaś nie rozumie tego, co jej się przytrafia. 

A czy możemy zaufać słowom? Wieczorny spacer po mieście uświadamia Indii, jak mylące bywają nazwy. Chociaż wiele budynków nie pełni już swoich pierwotnych funkcji, mieszkańcy nadal posługują się ustalonymi dawniej wyrazami. Słowa bohaterki, wyszukane i podkreślające jej odmienność (pokój, na przykład, określa mianem bawialni), nie odpowiadają faktom, ale są prawdziwe. Fakty to cegły, prawda natomiast przypomina zaprawę, stwierdza India (a właściwie Ursula K. Le Guin, z której eseju zaczerpnięto tę myśl).

Należałoby teraz zauważyć, że powieść Kiernan składa się z tysiąca cytatów i aluzji. Czego tu nie ma! Szekspir, Lovecraft, Eliot. Alicja w Krainie Czarów. Poznana nocą syrena cytuje Moby Dicka, a India, opisując lęk przed nieznanym, przywołuje Szczęki. Dominują jednak ludowe legendy, podania i baśnie. Historia topielicy znalezionej w Sekwanie. Mała syrenka (ulubiona baśń Indii) i Czerwony kapturek (najmniej lubiana). Ostrzeżenia przed groźnym duchem, co śpiewem nakłania ludzi do samobójstwa. 

India, jak się domyślacie, różni się od pozostałych mieszkańców Providence. Otoczona swoimi obrazami, żyje w samotności. Dużo czyta i niekiedy pisze opowiadania (Syrena z betonowego oceanu, Uśmiech wilkołaka, umieszczone w późniejszych rozdziałach). Poświęca (zbyt?) wiele czasu rozważaniom na temat własnych myśli. Kiedy nie potrafi sobie z nimi poradzić, wsiada do hondy i jedzie donikąd.

Bohaterki, odznaczające się szczególną wrażliwością artystyczną, często spotykają się z nierozumieniem. Społeczność izoluje je ze względu na wygląd i nietypowe zachowanie. Dlatego Abalyn, wysoka dziewczyna w stylu Tildy Swinton, unika konwencjonalnych miejsc pracy. Zarabia, pisząc recenzje gier wideo. Dopiero przed monitorem, wolna od wścibskich, nieproszonych spojrzeń, czuje się bezpieczna.

India i Abalyn uwielbiają opowieści - czy to w formie książki, rzeźby, czy też gry komputerowej. Są zarówno odbiorcami, jak i autorkami, współtworzą bowiem własną opowieść o miłości. Ma ona obiecujący początek: India oferuje swoje mieszkanie do przechowania rzeczy pięknej nieznajomej, wcześniej o mało nie zabrawszy jej książek, niestarannie upchniętych w kartonach, które leżały na ulicy. Następnie, w ślad za rzeczami, wprowadza się Abalyn (tak ma na imię nieznajoma).

Tym, co spaja wszystkie wymienione wątki, jest motyw syren. Wszędzie ich pełno: nie tylko wabiących śpiewem kobiet z rybim ogonem, przebiegłych femme fatale, ale i nieproszonych, niechcianych myśli, z jakimi się zmagamy. Jedni, ulegając podszeptom, w pośpiechu zeskakują z pokładu, inni - niczym Odys - słuchają, przywiązani do masztu. (Jakże odpowiednią wydaje się tutaj metafora okrętu jako ludzkiego losu). 

Skąd pewność, że skok zawsze przynosi zgubę? Towarzystwo Ewy Canning, syreny dostrzeżonej przez Indię, stanowi przekleństwo i błogosławieństwo zarazem. To ona była muzą Alberta Perrault, dziewczyną z obrazów Saltonstalla. Inspirowała kolejne pokolenia artystów. A teraz, w podzięce za troskę, wśpiewuje w Indię niezliczone pieśni. 

Caitlín Rebekah Kiernan opowiada o opowieściach. Mając świadomość ograniczeń, zrywa z tradycyjną, liniową narracją. Poszczególnym wątkom nadaje kształt spiral wewnątrz spiral, rozdziały natomiast nazywa sztucznymi, arbitralnymi konstrukcjami. Pojawiają się rozwidlenia: pierwsze spotkanie z Ewą, na przykład, wydarzyło się dwa razy na dwa sposoby. 

Tonąca dziewczyna przeobraża się z każdym fragmentem. To, co wygląda na pamiętnik prowadzony w celach terapeutycznych, zmienia się w baśniową historię o mitycznych istotach. Baśniowa historia o mitycznych istotach przechodzi w powieść grozy, by za chwilę stać się dzielnikiem artysty poszukującego natchnienia. Akty zastępują rozdziały. Istna likantropia gatunków i rodzajów. 

Baśnie Indii zlewają się ze sobą. Syrena pożycza ubranie od Czerwonego Kapturka, po czym przybiera postać wilczycy. Główny(?) wątek gubi się w odmętach dygresji, cytatów, wycinków z gazet i ekspozycji. Wszystkie one, mimo że czasem sprawiają wrażenie zbędnych, należą do historii. Historii pozbawionej początku lub końca. W powieści Kiernan panuje chaos i, podobnie jak w życiu, brakuje w niej rozstrzygnięcia.

Nawiedzenia, wspomniane w pierwszym akapicie, bywają zaraźliwe. Ludzie przekazują je na różne sposoby: za pomocą baśni, piosenki lub książki. Tonąca dziewczyna również jest nosicielką takiej zarazy. Warto po nią sięgnąć, aby poznać dziewczynę, która - jak podpowiada tytuł - (u)tonie, i/albo dziewczynę, która (na)uczy się pływać.

Caitlín R. Kiernan, Tonąca dziewczyna. Pamiętnik, s. 282, MAG, Warszawa 2014

Głodny jak czytelnik

$
0
0
Masz dość kotletów baranich? Znudziły ci się pierogi, placki ziemniaczane i zrazy? Przygotowując rybę na obiad, znalazłaś w niej ołowianego żołnierzyka? Dobra wróżka zabrała twoją ostatnią dynię, a jabłko od nieznajomej okazało się zatrute? Odwiedź literacką restaurację, gdzie można zjeść śniadanie w towarzystwie bohaterów ulubionych książek.

Na początek proponuję „Czarownicę z morskich głębin” – pod tą obiecującą nazwą kryją się pieczone homary i jajecznica. Całość, zawinięta w naleśnik na bazie maślanki z morskimi glonami, najlepiej smakuje polana sosem holenderskim. Miłośnicy literatury marynistycznej pokochają również bouillabaisse, słynną zupę rybną, którą zajadała się Fleur Delacour.

Zabrakło ci pomysłów na lunch? Podwieczorek? Kolację? Podkurek? Tym, co – niczym hobbici – spożywają sześć (lub więcej) posiłków dziennie i sięgają po kawałek ciasta, gdy przytrafia im się nieszczęście, zapewniamy całodobową obsługę. Wystarczy jeden ruch ręką, by do sali weszli lokaje roznoszący potrawy: barszcz, gulasz wieprzowy, konfitury malinowe oraz biszkopty, znalezione w spiżarni Bilba, rogaliki, chleb żytni, bigos (nie podejmę się tutaj jego opisu, zdaniem Mickiewicza bowiem „w słowach wydać trudno bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną”), śledzie, karpie, łososie.

Talerz pączków, popity nektarem z oferty specjalnej, każdemu poprawi humor. A nektarów jest tutaj bez liku! Półki uginają się pod ciężarem wyśmienitych trunków: dla piratów – rum, dla studentów – piwo kremowe albo sok dyniowy, dla pechowców – Felix Felicis. Przyjaciele Kubusia Puchatka otrzymują miód pitny za połowę ceny, osobom podzielającym poglądy Kłapouchego natomiast przysługuje darmowy kieliszek Eliksiru Rozśmieszającego.

Przysmaków tyle, że nie wiadomo, co wybrać na deser. Największą popularnością cieszą się słodycze sprowadzane z fabryki pana Wonki, odkrywcy dwustu nowych gatunków czekolady: toffi na porost włosów, guma do żucia o smaku trzech dań obiadowych, lizaki świecące w ciemności, wybuchowe cukierki, karmelki leczące zęby, miętówki, które się ssie tygodniami, gorące lody. Ponadto, u czarownicy rozwożącej przekąski można kupić fasolki wszystkich smaków, dyniowe paszteciki oraz czekoladowe żaby (uwaga: są to pyszne, acz podstępne zwierzęta, właścicielka lokalu nie przyjmuje reklamacji w przypadku ich nagłego zniknięcia).

Nie sposób nie zwrócić uwagi na wystrój pomieszczeń. Nad głowami gości rozciąga się gigantyczny żyrandol, zbudowany z ananasów, truskawek, jabłek i malin, poduszki zaś, leżące na pozłacanych fotelach, wykonano z ptasiego mleczka. Wyjrzawszy przez okno, zobaczysz legendarne Drzewo Raranj i Taranj. Na tym nie koniec. Jak wieść niesie, tapety przedstawiające faworki znakomicie nadają się do lizania.

Jeśli nie oczarują cię wspaniałe potrawy, podawane przy dźwiękach lutni, z pewnością zrobią to kelnerki. Zamówienia przyjmują syreny, uwodzicielska Zara Marchand i odrobinę roztrzepana Paige (obie powołane do życia przez Tricię Rayburn). W kuchni z kolei pracują skrzaty (rzecz jasna, Hermiona zadbała, aby były odpowiednio wynagradzane). Rozzłoszczone, zrzucą twój pudding na podłogę, swoim ulubieńcom jednak chętnie przyniosą dodatkową porcję.

Zapomnij o zakazach i czytaj przy jedzeniu. Zostaw w spokoju paznokcie: zaniepokojona losem protagonisty, obgryzaj ciastka w kształcie książek (przepis znajdziesz u Moersa). Pisz przy jedzeniu. Kawiarnie, będąc miejscem spotkań artystów, od lat pełnią ogromną rolę kulturotwórczą (przypomnijmy chociażby kawiarnię pod Picadorem czy restaurację u Magny'ego).

Wspólne obiadowanie zacieśnia więzy między ludźmi. Nie zastanawiaj się więc dłużej – podejdź do baru i rozpocznij rozmowę (zanim skrytykujesz jakikolwiek poemat, sprawdź, czy przypadkiem nie siedzisz obok jego autora). Wśród stałych bywalców należy wymienić Szalonego Kapelusznika (codziennie wpada tu na herbatę), nieufną, ale zawsze uprzejmą Sansę Stark, wielbicielkę cytrynowych ciasteczek posypanych cukrem, Olivera Twista, nieustannie sprzeczającego się z Augustem Smalcem, i Marlowe'a. Zimą dołącza do nich Demeter o podkrążonych oczach.

Klientów uprasza się o cierpliwość. Powiedziawszy „stoliczku, nakryj się”, warto delikatnie pogłaskać blat. Zniecierpliwione okrzyki, podobnie jak kopanie nogi stołowej lub uporczywe zgrzytanie zębami, prędzej doprowadzą do anulowania zamówienia, niż skrócą twoje oczekiwanie. 

Nawet najbardziej wystawna uczta dobiegnie kiedyś końca. Wychodząc, zaopatrz się w prowiant na drogę. W dłuższą podróż najlepiej zabrać ze sobą lembasy (Meliana, nauczycielka Galadrieli, ujawniła kucharce sposób przyrządzania). Na lekcję fizyki – lukrowane ołówki, do kina – niewidzialną czekoladę (nie zostawia śladów). A w domu wgryź się w Heideggera.

(Wszystko zaczęło się od magdalenki cioci Leonii. Nie, zaczęło się od głodu. Zgłodniawszy, zajrzałam do Literatury od kuchni. Papatacze Pchły Szachrajki, makaron z powstania warszawskiego, naleśniki Mamy Muminka... Kiedy tak przeglądałam ten literacki jadłospis, wyobraziłam sobie restaurację idealną, do której chodziłoby się na obiady inspirowane Tolkienem i dzieliło się deserem z bohaterami powieści młodzieżowych. Następnie ją opisałam. Skoro gotowanie, jak twierdzi Eco, stanowi zapowiedź przyjemności, czym jest pisanie o gotowaniu?)

To nie jest kraj, w którym robi się herbatę nieznajomym

$
0
0
Wpisz lokalizację początkową: Londyn NW. Tutejsi mieszkańcy nie są przykładnymi obywatelami i nie trzeba im tego powtarzać. Na zakupach zapominają o względach etycznych, bo nie mają pieniędzy. Na proszonych kolacjach zostają ekspertami od polityki, islamu i pogody, nad stołem przekazują sobie rozwiązania krajowych problemów. Przekroczywszy trzydziestkę, nadal korzystają z autobusów. Życiowi nieudacznicy, złodzieje, narkomani.

Spacer po mieście warto rozpocząć od niewielkiego kościółka stojącego na dwudziestoarowym placu przy rondzie; nieupiększone wiktoriańskie nagrobki tylko dodają mu uroku. Można mieszkać tu od zawsze i nie wiedzieć, że to miejsce w ogóle istnieje. Kontynuując przechadzkę, mijamy przystanek, na którym czternastoletni Felix (łac. felix – szczęśliwy) leżał pijany. Wiele lat później na tym samym przystanku pozna Grace, która – jak sam przyznaje – uratowała mu życie. 


Wskazówki dotyczące drogi do sukcesu: trzeba mieć łeb na karku, ciężko pracować, odciąć się od tych, co zostali z tyłu i od ich dramatów, wspinać się, krok za krokiem, po drabinie. Nie stać w miejscu, robić coś ze swoim życiem. Odpowiednio ukierunkować ambicje. No i najważniejsze: jeśli nie jesteś biały, cokolwiek robisz, rób to dwa razy lepiej niż oni, żeby się z nimi zrównać. 

Sugerowana trasa: osoba o niskim statusie społecznym inwestuje w kapitał intelektualny, po czym odnajduje osobę ze znaczną nadwyżką zasobów finansowych, aby razem korzystać z przywilejów dostępnych na wyższym poziomie życia. Uwaga! Powyższe wskazówki służą jedynie do planowania podróży. Faktyczna trasa może się różnić z powodu nagłych, nieprzemyślanych decyzji, zbiegów okoliczności, przeznaczenia, warunków atmosferycznych lub (nie)prawdopodobieństwa. Trzeba te czynniki wziąć pod uwagę. Należy słuchać matki i przestrzegać zasad moralnych. 

Leah jako jedyna otwiera drzwi nieznajomej, pożycza jej trzydzieści funtów i częstuje herbatą. Potem, rzecz jasna, wszyscy będą się śmiać, że dała się oszukać. Wielkoduszna Leah wiecznie próbuje kogoś ratować, Leah wegetarianka, Leah opiekunka planety. Niegdyś dusza towarzystwa, obrończyni przyrody, która nie zamierzała dopuścić do wybudowania obwodnicy, dziś pracownica ciasnego biura, absolwentka wydumanego kierunku. 

Jej szkolnym kolegom nie wiedzie się lepiej. Olśniewający uśmiech Nathana przygasł, tu i tam brakuje zęba. Ludzie, nawet dawni kumple, już z nim nie rozmawiają. Felix, pełen pomysłów na filmy fantastycznonaukowe, rozmienia się na drobne. Był/jest sprzedawcą koszulek, dilerem, szefem kuchni w tajskiej knajpce, (niezbyt często) ojcem dwójki dzieci, a nawet rekwizytorem.

Natalie za to wzbudza podziw znajomych. Chociaż nie było łatwo, ukończyła prawo, pierwsza w rodzinie z wyższym wykształceniem. Lubi pracować, unika urlopów, chce, by widziano w niej kobietę odpowiedzialną, spełnioną. Kiedy coś zaczyna, musi to dokończyć, ma to od dziecka. Z trudem nawiązuje przyjaźnie. Powieści, w których dawniej szukała pocieszenia, nauczyły ją, że drwiny rówieśników są oznaką nieprzeciętnej osobowości. 

Londyn NW stanowi opowieść kobiet i o kobietach. Kochanki, powierniczki, studentki, oszustki. Przyjmują rozmaite role: córki, siostry, matki i próbują sprostać stawianym wymaganiom. Biorą ślub, nim zauważą różnice w swoich aspiracjach czy wychowaniu. Nie zawsze są szczęśliwe w małżeństwie, wzdychają, kiedy mąż rzuca kiepskimi żartami lub nie ma zainteresowań kulturalnych. Gdy przychodzi czas, spełniają obowiązek i wydają (albo nie) na świat potomstwo. Smith nie tylko przedstawia je z wielu perspektyw (np. matka Feliksa jest czarną dziurą według jego ojca i równorzędną partnerką do rozmowy dla sąsiada), ale i daje czytelni(cz)kom wgląd do ich umysłu, pozwala im przemówić własnym głosem.

Bohaterki nieustannie wymyślają siebie. Budując własną tożsamość, Keisha przyjmuje imię Natalie. Zastanawia się, czy istnieje niezależnie od innych, czy jest sumą i odzwierciedleniem tego, co zobaczyła w oczach otaczających ludzi i przeczytała w książkach. W Leah dostrzega stałą, niezmienną istotę, przyjaciółka wyznaje przecież, że przy niej może być sobą. Sobą, czyli kimś. Czy Leah rzeczywiście zastygła w bezruchu? Widzi, jak wszyscy zdążyli dorosnąć i się stać, tylko ona została w miejscu. I dalej chce tak stać, i iść do przodu zarazem. 

Autorka subtelnie odmalowuje wzloty i upadki kobiecej przyjaźni. Kiedy widzimy je razem po raz pierwszy, Leah i Natalie denerwują się wzajemnie w trakcie kolacji. Później jednak dowiadujemy się, że bohaterki, związane w dzieciństwie przez dramatyczne wydarzenie, są najlepszymi przyjaciółkami. Razem tańczyły, jeździły na rowerach, wsunęły walentynkę pod drzwi Nathana i potajemnie wypaliły papierosa. Bliskość nie uchroniła ich przed sekretami ani niespodziewaną rozbieżnością upodobań. Ale kontakt przetrwał, przyjaźń dorastała wraz z nimi.

Wśród problemów poruszanych przez Zadie Smith nie zabrakło rasizmu. Słowa Franka dotyczące „zagrożonego gatunku wśród studentów” skutkują oschłym zapewnieniem o skutecznym programie dywersyfikacji etnicznej na uczelni. Mieszkająca w bloku komunalnym rodzina Natalie ogląda reality show przedstawiające biednych ludzi żyjących w bloku komunalnym (przy czym biedę traktuje się w nim jako cechę charakteru). O samej Natalie narratorka mówi, że swoją obecnością w kawiarniach tworzy „lokalny klimat”, opisywany przez agentów nieruchomości. 

Warto podkreślić też umiejętnie nakreślony konflikt pokoleń. Rodzice, nie mając pojęcia o wielkomiejskich realiach, wypominają synowi bezpłatny staż, niech pokaże, ile jest wart. Pan Barnes, choć za młodu nie znosił gderliwych staruszków, teraz narzeka na młodych mieszkańców, co to wcale się nie interesują polityką. Matki próbują przekazać coś córkom, córki postępują dokładnie na odwrót. Pani Hanwell nie rozumie, dlaczego Leah nie odnosi sukcesów, tak się starała, załatwiała jej lekcje tańca, pianino, skrzypce, wszystko – gdzie popełniła błąd?

Czemu w życiu dzieje się tak, a nie inaczej? Grace poznaje Feliksa na przystanku, tego dnia miało jej tam w ogóle nie być. Przeznaczenie, sam(a) przyznaj. Odkąd Leah pożyczyła pieniądze nieznajomej, ciągle na nią wpada. W sklepie fotograficznym zdjęcia tej kobiety przypadkiem trafiają do koperty Leah. Zbieg okoliczności czy okrutny żart?

Wpisz lokalizację końcową:

Zadie Smith, Londyn NW, s. 393, Znak, Kraków 2014

Baśń, a jednak nie baśń

$
0
0
Nowy Jork, 1899. Parowce pełne imigrantów i potworów zmierzają do miasta. Wśród nich wyróżniają się dwie mityczne istoty: jedna stworzona z ziemi, druga zaś – z ognia. Chawa i Ahmad. Golem i dżin.

Opowieść o golemach i dżinach

Przed wypłynięciem do Ameryki Otto Rotfeld zwraca się do starego Jehudy, by zrobił mu golema, który będzie wyglądał jak prawdziwa kobieta. Nie słuchając rad ani ostrzeżeń, mężczyzna jeszcze na statku budzi glinianą narzeczoną. A potem, nim podróż dobiega końca, umiera. Pozbawiona pana i jego rozkazów, golem czuje się niepotrzebna. Czy powinna skoczyć za Rotfeldem w morze? Zwycięża ciekawość. Przedostawszy się na ląd, kobieta z gliny włóczy się samotnie po ulicach. Przyłapana na kradzieży bułki dla głodnego chłopca, niespodziewanie zdobywa obrońcę, rabina Meyera.

Kolejne zlecenie, nic więcej. Umieszczając miedziany flakon w imadle, Arbeely nie spodziewa się, że za chwilę – niczym Aladyn – uwolni zamkniętego na prawie tysiąc lat dżina. Kto uwięził tę dumną, potężną istotę, niewidzialną dla ludzkich oczu, zdolną przywoływać wiatry i przybrać każdą postać? Młody dżin, jak się okazuje, nie słuchał przestróg starszych, mimo ryzyka zbliżał się do karawan. We snach odwiedzał beduińską dziewczynkę. Co było dalej, nie pamięta. Teraz, nie mając wyboru, przyjmuje ofertę pracy w warsztacie na Washington Street.

Te dwie niezwykłe istoty uczą się – z pomocą opiekunów (rabin, Arbeely) – życia w nowym, nieznanym społeczeństwie. Ciężko pracują (w warsztacie oraz w piekarni), aż zyskują uznanie klientów i pracodawców. Podwyżka pozwala im na przeprowadzkę, a także na odrobinę niezależności.

Co siedem nocy golem i dżin spotykają się, by razem zwiedzać miasto. Coś takiego mogło się zdarzyć tylko w baśniach. Nie dziwi zatem, że powieść Wecker, osnuta na legendach żydowskich i arabskich, zawiera motywy charakterystyczne dla wspomnianego gatunku. Opowieści pełnią niemałą rolę w życiu bohaterów: dżina fascynują historie o wojownikach, kalifach bądź wezyrach, dziewczęta uciekają w świat fantazji. Baśnie pomagają przybyszom oswoić odmienną kulturę. Skoro dawniej istniały dżiny spełniające trzy życzenia, może i Bóg jest takim dżinem, uwięzionym w niebie i wysłuchującym ludzkich próśb?

Opowieść o kobietach mądrych i pełnych nadziei 

Wątek Chawy skłania do rozważań zarówno o sługach, imigrantach, odmieńcach, jak i pozycji społecznej kobiety (która – jak zauważyła de Beauvoir – w kulturze jest uważana za Inną). Czego oczekujesz od żony?, pyta Jehuda, tworząc golema dla Rotfelda. Na co Rotfeld odpowiada: ładnej figury, posłuszeństwa, skromności. Po czym, przypomniawszy sobie młodszą siostrę, dodaje: ciekawości. No i inteligencji, bo kto by chciał przebywać z głupią kobietą. Pozostali klienci Jehudy żądają przede wszystkim wyuzdania i/lub matczynej troskliwości. 

Kobieta z gliny nie zostaje marionetką w rękach aroganckiego Pigmaliona. Wecker odrzuca tę możliwość i pozwala bohaterce podejmować własne decyzje (z początku drobne, nieprzekraczające granic wyznaczanych przez społeczeństwo). Instynkt pcha Chawę do robienia czegoś pożytecznego. Lubi szyć, sprzątać, ale to pieczenie sprawia jej największą przyjemność. Wkrótce wieść o wypiekach Chawy, biszkoptach, racuchach i piernikach, roznosi się po całej dzielnicy.

Obawy o bezpieczeństwo powstrzymują golem przed samotnymi spacerami w nocy. Nie ona jedna chciałaby swobodnie wędrować po Nowym Jorku, z dala od natrętnych spojrzeń. Zadaniem Sophii Winston, córki jednej z najbogatszych rodzin, jest wyrosnąć na dobrą partię i przedłużyć ród. Dziewczyna nie walczy z rodzicami o swoją przyszłość (i tak ustaloną, niezmienną od pokoleń), ukojenie znajduje w bibliotece, gdzie czyta o dalekich podróżach, targowiskach w Bombaju czy wykopaliskach Schliemanna. Czyta i wyobraża sobie, że to ona odkrywa zaginioną Troję.

Jak Sophię na każdym kroku upominają krewni, tak i czytelni(cz)kom nieustannie przypomina się o obowiązujących wówczas ograniczeniach. Kobietom nie wolno asystować przy operacjach ani otwarcie flirtować (odrobina przyjemności może kosztować dziewczynę życie, ostrzega rabin). Bogate panny są zdobyczą, na którą się poluje na przyjęciach. Nocne włóczęgi są ofiarami, na które się poluje w ciemnych zaułkach.

Bohaterki jednak nie tracą pogody ducha ani nadziei na spełnienie pragnień. Fadwa niecierpliwie wyczekuje kolejnej wizyty dżina. Sophia codziennie zostawia otwarte drzwi balkonowe, w razie gdyby tajemniczy ukochany powrócił. Mariam, współwłaścicielka kafeterii, przyciąga klientów dobrocią i uśmiechem. Nie odwraca się nawet od Saleha, lodziarza uważanego za szaleńca.

Opowieść o przybyszach z dalekiego kraju

Śledząc losy tytułowej pary, poznajemy życie imigrantów, ich wewnętrznie zhierarchizowane społeczności i próby odnalezienia się w nowym kraju. Przybywszy do Ameryki, ludzie szukają mieszkania, pracy, lekcji angielskiego. Michael, siostrzeniec rabina, stara się uchronić pobratymców przed najgorszym wyzyskiem. Odrzuca religię, dostrzegając w niej jedynie źródło przesądów i zniewolenia. W nowoczesnym świecie nie ma miejsca na przestarzałe poglądy. Ale wuj Michaela nie pochwala odcinania się od przeszłości. Stare prawa – poucza – stanowią źródło siły, tradycje przypominają nam, kim jesteśmy.

Mieszkańcy Nowego Jorku spoglądają na obcokrajowców z nieufnością, rabin, przekonany o szkodliwości golemów, rozważa zniszczenie podopiecznej, dżinów uczy się strachu przed ludźmi, a ludzi strachu przed dżinami. Wszystkim doskwiera samotność. Choć rozmawiają z opiekunami o wielu sprawach, Chawa i Ahmad często spotykają się z niezrozumieniem. Michael, ateista, nie cieszy się popularnością wśród sąsiadów. Arbeely to odludek, pogrążony w marzeniach. Sophia nie dzieli się z nikim wrażeniami po lekturze.

Wecker przedstawia proces kształtowania tożsamości na pograniczu kultur. Golem i dżin rozwijają swoje umiejętności, jednocześnie ukrywając prawdziwą naturę i dostosowując się do nowojorskich zasad. Rozpoczęcie następnego etapu przypieczętowuje zmiana imienia. (Imigrantów, dodajmy, niejednokrotnie pozbawia się wyboru w tej kwestii). Jehuda Szaalman staje się Josephem Schallem, golem Chawą, dżin natomiast – Ahmadem. Nowe imię wiąże się z wątpliwościami. Czy pozostało w nim coś z dawnej istoty, czy odtąd będzie już tylko rzemieślnikiem Ahmadem? Widzimy, jak bohaterowie – golem w oknie rabina, dżin w lustrze Sophii – studiują własne oblicza, narzucone im ciała.

Dawno, dawno temu żył człowiek imieniem Sulejman. Był on królem ludzi, a dżiny nienawidziły jego władzy. Tymi słowami dżin rozpoczyna baśń opowiadaną kochance. Dla niej to tylko baśń służąca odprężeniu, dla niego – prawdziwa historia. Nie wie, jak się skończy.

Helene Wecker, Golem i dżin, s. 395 (część I) i 450 (część II), Fabryka Słów, Lublin 2014

Ewy igrające z wężem

$
0
0
Gentilly, 1266. Zbliża się noc świętojańska. W domu Mateusza Leclerca trwa wielka krzątanina – dziewczęta zbierają maliny i poziomki, a starsi chłopcy gromadzą chrust na wieczorne ognisko. Kiedy przygotowania dobiegną końca, wszyscy udadzą się na procesję. Tam, zgromadzeni wokół gospodarza, odśpiewają Te Deum. Młodzi będą tańczyć, śmiejąc się i skacząc przez płomienie. Zanim odejdą, jeden z domowników zabierze zwęglone kawałki drewna, aby chroniły rodzinę przed pożarem.

Sobótka to niezwykłe święto. Letnie przesilenie nadaje ziemi tajemną moc, pozwala nawet zobaczyć przyszłość. Panny zatem zbierają piołun. Jeśli się włoży kilka liści pod poduszkę, we śnie pojawi się twarz ukochanego i/lub męża. Tak, na Jana się okaże, co nam rok da w darze.


Marynia Leclerc (córka Matyldy i Szczepana Brunelów, których pamiętamy z Sekretów kobiet złotnika) zastanawia się nad powtórnym małżeństwem. Mimo nalegań kochanka nie podejmuje pochopnej decyzji, życie nauczyło ją ostrożności. Owszem, Kosma posiada ogromny majątek, ale czy dzieci zaakceptują ojczyma? Ponadto, wdowieństwo wiąże się z pewną swobodą. Co, jeśli po ślubie Kosma zażąda, żeby została w domu? Za nic w świecie nie porzuciłaby pracowni iluminatorskiej!

Bourin poświęca dużo miejsca na opis matczynej miłości. Widzimy, jak Marynia próbuje utrzymać równowagę między życiem matki i kobiety. Nie bagatelizuje dziecięcych smutków, nie kpi z zauroczenia, jakiemu ulega mała Oda. Pełna życzliwości, czułą litanią spieszczeń („moja perełko, mój kwiatuszku, moja sikorko”) łagodzi wszelkie zmartwienia. A zmartwień jest mnóstwo. Oda, spędzająca całe godziny na wymyślaniu niestworzonych historii i z ukrycia śledząca poczynania dorosłych, oraz Wiwien, ruchliwy, jakby go pchły oblazły, mimowolnie przysparzają matce kłopotów.

Marynia i Kosma, osiemnastoletni Dżamel gotów przysięgać na święte relikwie, bliźniaczki zabawiające się kosztem znajdowanych bez trudu adoratorów – można by pomyśleć, że nastała tu jakaś miłosna epidemia. Autorka z właściwą sobie wnikliwością odmalowuje rozmaite uczucia. Florina i Filip utknęli w rolach czułych małżonków narzuconych przez bolesną przeszłość, Agnieszkę i Tomasza natomiast połączyła namiętność.

Winą za sercowe rozterki należy obarczyć poezję truwerów albo opowieści pochodzące z Bretanii. Burzliwe dzieje Agnieszki i Tomasza (narratorka porównuje ich do Tristana i Izoldy Jasnowłosej) przypominają średniowieczne poematy miłosne. Uratowawszy dziewczynę przed trującym jadem żmii, Tomasz natychmiast postanawia się z nią ożenić. Niestety, prawo kościelne zakazuje związków między kuzynami, rodzice więc zamierzają za wszelką cenę rozdzielić zakochanych. Komentarze krewnych, podobnie jak portrety opryszków o rysach twarzy godnych Lancelota, stanowią subtelną krytykę popularnych wówczas romansów dworskich.

Podążając śladami młodej pary, trafiamy na Cmentarz Niewiniątek, gdzie nędzarze, włóczędzy i przestępcy szukają azylu (mało tam prawdziwych niewiniątek).[1] Wśród innych miejsc odwiedzanych przez bohaterów znajdują się sklep galanteryjny Kosmy (pełen m.in. wstążek, rękawiczek, przypraw, instrumentów muzycznych, piłek, lalek) i jego okazały dom na ulicy Troussevache, umieszczony w samym sercu lasu de Laye dwór myśliwski przekształcony w kryjówkę bandytów, a także Grand Châtelet, siedziba prewota.

Na miłości świat się nie kończy. Powieść obfituje w dramatyczne wydarzenia i nagłe zwroty akcji. Czytelników czekają groźne starcia z bandą złoczyńców, tajemnicze zniknięcia, porwanie, szantaż, królewskie krucjaty (ci, którzy zapoznali się z Sekretami kobiet złotnika, z pewnością zauważą powtarzające się wątki). Kiedy spodziewamy się chwili wytchnienia, stajenny przybiega z informacją o trupie wyłowionym przy młynie.

Skrupulatność, z jaką Bourin przybliża nam trzynastowieczne życie codzienne, nie ulega zmianie. Autorka zwraca uwagę nie tylko na stroje czy posiłki, ale i na kremy przeciwzmarszczkowe (np. z wosku, spermacetu i oliwy ze słodkich migdałów). W kolejnych rozdziałach poznajemy – wraz z ciekawskim Wiwienem – obowiązki rymarza bądź wysłuchujemy cennych rad Maryni pracującej nad ilustracją manuskryptu.

Nie brakuje tutaj wyrazistych bohaterek. Pustelnica Enida, od dziesięciu lat zamknięta w maleńkiej celi, nigdy nie traci dobrego humoru. Mieszkańcy przychodzą do niej po radę i przynoszą dary w zamian za modlitwę. Bertrada, matka sześciorga nieślubnych dzieci, również zachwyca pogodą ducha. Co więcej, podkreślona zostaje solidarność kobieca. Między dziewczętami rodzą się długotrwałe przyjaźnie, niezakłócane błahymi sporami o nieosiągalny obiekt westchnień. Marynia, objąwszy pieczę nad pracownią iluminatorską, zwalnia starego czeladnika i przyjmuje Katelinę.

Nie wszystkie spotkania należą do przyjemnych; autorka, niestety, nie ustrzegła się stereotypów. Z przykrością czytałam, jak związany Tomasz odrzuca zaloty swojego oprawcy, Jocerana. Człowieka zastąpiła karykatura: Joceran grucha, nie mówi, stroi się, nie ubiera (narratorka określa go mianem lalusia), opada z wdziękiem na krzesło, nie siada. To oszust, ale zaskakująco naiwny, zbój, ale nieskory do walki. Tylko jedno mu w głowie.

Przedstawiciele najstarszego pokolenia oddają się rozważaniom filozoficznym. Jest czas siewu i czas żniw, czas zabawy i czas medytacji, powiada Mateusz (w Gentilly, gdzie rytm życia wyznaczają pory roku, nie sposób uniknąć podobnych porównań, po zimie przychodzi wiosna, potem lato i opowieść się powtarza). Człowiek zbiera to, co zasiał. On albo jego bliscy, tajemnice krewnych bowiem burzą spokój całej rodziny.

Niełatwo się starzeć. Szarlota coraz częściej odczuwa zmęczenie i rozgoryczenie na widok młodych par. Chciałaby znów mieć szesnaście lat, umówić się z chłopcem i kazać mu czekać, i wiedzieć, że ma się tyle innych wieczorów przed sobą. Zaraz jednak porzuca te niewesołe myśli, pacjentka czeka. Działalność medyczki pozwala pisarce na kontynuację przemyśleń dotyczących cierpienia niewinnych. Nie ma żywotów doskonałych – dochodzi do wniosku Szarlota, z szacunkiem zamykając oczy zmarłym – ludzka niedoskonałość jest nieunikniona.

Jeanne Bourin, Burzliwe lato, s.371, Noir sur blanc, Warszawa 2014

[1] Po dodatkowe informacje zajrzyjcie do Huizingi: „Obok kostnic znajdowały się kramy, a pod arkadami gromadziły się kobiety lekkich obyczajów. Obok kościoła nie brakowało nawet zamurowanej pustelnicy. Czasem jakiś mnich z zakonu żebrzącego wygłaszał kazanie na tym osobliwym miejscu, które już samo było niejako kazaniem w średniowiecznym stylu. (...) Urządzano tam nawet festyny. Do tego więc stopnia to, co wzbudzało grozę, stało się rzeczą codzienną!” (zob. J. Huizinga, Jesień średniowiecza, PIW, Warszawa 1992, s. 181).

W to mi graj

$
0
0
S, C, R, A, B, B, L, E – z tych liter można utworzyć następujące wyrazy: as (dwa punkty), ser (trzy punkty), era (trzy punkty), las (cztery punkty), ale (cztery punkty), bar (pięć punktów), cel (pięć punktów), bal (sześć punktów), cela (sześć punktów), laser (sześć punktów), serca (sześć punktów), Abel (siedem punktów), Crabbe (jedenaście punktów).

Scrabble, gra, w której układa się na planszy powiązane ze sobą słowa. Kiedy nadchodzi twoja kolej, wykonujesz ruch, wymieniasz dowolną liczbę płytek lub opuszczasz kolejkę. Pomyłki zapewniają dobry humor, punkty zaś – zwycięstwo. Aby wygrać, należy zwracać uwagę na wartość wylosowanych liter i premiowane pola.

Gracze: galaktyczni podróżnicy, mugole, pacjentki szpitala psychiatrycznego, czarnoksiężnicy, psy. Niedowiarków zapraszam do lektury Opiekunów, gdzie Dean Koontz opisuje inteligentnego golden retrievera ogrywającego właścicieli. Trudno się dziwić, że nazwano go Einsteinem. W powieściach, niezależnie od formy czy tematyki, nie brakuje chętnych do zabawy. Gra Ada Veen i Arthur Dent, Susanna i Georgina. Magnus Bane nieskromnie określa się mianem czempiona (zob. Cassandra Clare, Kroniki Bane'a). A małomówny okularnik, Jimmy Cullum (Stephen King, To), zapewne wróciłby z zaświatów, żeby znów zagrać.

Po czym poznać scrabblist(k)ę? Ten, kto na każdym zjeździe rodzinnym wyciąga planszę i namawia zebranych do wzięcia udziału w turnieju, zazwyczaj nie unika również podobnych rozrywek umysłowych. Nieobce są mu anagramy, palindromy (córkę zatem nazwie Hannah), lipogramy, krzyżówki i rebusy. Wybierając miejsce pochówku takiego pasjonata, krewni sugerują się, rzecz jasna, potrójną premią słowną (o czym wspomina Jasper Fforde w The Big Over Easy).

W Republice Gileadzkiej scrabble przybiera postać zakazanej przyjemności, kobietom bowiem nie wolno uczestniczyć w rozgrywkach (nie tylko publicznych, ale i prywatnych). Atwood podkreśla wpływ sytuacji społecznej na, wydawałoby się, nieznaczny fragment codzienności: dawniej grali głównie starzy ludzie, telewizja gwarantowała większą frajdę, teraz to czynność niebezpieczna, nieprzyzwoita, pożądana.

Inne użycia: płytki z literami przydadzą się podczas nawiązywania kontaktu z ukochanym czworonogiem. Doszedłszy do tego wniosku, Travis zadaje Einsteinowi pytania, podczas gdy pies układa nosem, niekiedy nawet kilkuwyrazowe, odpowiedzi. Rosemary Woodhouse natomiast dzięki wspomnianym płytkom rozszyfrowuje anagram (nie obywa się bez błędów – początkowo, z All Of Them Witches, tytułu książki, powstaje zdanie elf shot lame witch) i odkrywa prawdziwą tożsamość sąsiada, Romana Castaveta.

Odmiany: angielska, francuska, niemiecka, literacka. C. S. Lewis grywał z żoną, Joy Davidman, w pięciu językach, to czemu i my nie mielibyśmy spróbować? Nie da się ukryć, zawartość polskiego zestawu nie sprzyja realizacji tego rodzaju pomysłów, trzeba więc własnoręcznie dorobić brakujące płytki. Spisać nowe zasady. Niech gracze wykonują ruchy w dowolnym języku, rzeczywistym lub fikcyjnym (fani Tolkiena mogą skorzystać z dialektów, jakimi posługują się mieszkańcy Śródziemia).

Dozwolone słowa: w trakcie rozgrywki niejednokrotnie padają podejrzenia o oszustwo. Sami przyznajcie, ZQFMGB nie wygląda przekonująco, zdaniem Calvina jednak jest to rodzaj robaka z Nowej Gwinei (Calvin i Hobbes, powołani do życia przez Billa Wattersona, spierają się na ten temat w szóstym tomie komiksu). A crzjgrdwldiwdc (Douglas Adams, Restauracja na końcu wszechświata)? Jeszcze gorzej.

Nie martwcie się, niewinne kłamstwa nikogo nie dyskwalifikują. Nabrawszy ochoty do żartów, Nora wymyśla szyndyk, potrawę przyrządzaną z szynki i indyka, oraz pidżemkę, trójkątną czapkę noszoną przez drwali. Z poważną miną podaje znaczenie obu terminów, aż Travis, świadomy zastawianej nań pułapki, wybucha śmiechem, po czym wyznaje ukochanej miłość. Kto wie, może i wasza mistyfikacja zakończy się oświadczynami?

Czy scrabblemania wynika ze szczególnego upodobania do języka, czy też upodobanie do języka stanowi rezultat częstej gry? Chcąc obudzić w Esther Greenwod dawne zainteresowanie słowami, nauczyciel angielskiego przynosi chorej scrabble. Wiele pacjentek wybiera tę formę spędzania czasu. Wymieńmy choćby Susannę Kaysen i Georginę Tuskin, które w przerwach między kolejnymi partiami zapominają o zmartwieniach. (Warto zauważyć, że bohaterki, podobnie jak Sylvia Plath oraz Zelda Fitzgerald, przebywają w szpitalu McLean).

Wyśmiewani przez rówieśników, młodzi chłopcy nieraz uciekają w świat fantazji. Bastian Baltazar Buks uwielbia czytać, Ambrose Bukowski (Susin Nielsen, Word Nerd) zaś – grać. Nie potrafi się bić, mało mówi i ma alergię na orzechy, ale anagramowanie nie sprawia mu żadnych trudności. Niecodzienne hobby okazuje się pomocne w nawiązywaniu przyjaźni.

S, C, R, A, B, B, L, O, H, O, L, I, Z, M – z tych liter można utworzyć następujące wyrazy: los (cztery punkty), rola (pięć punktów), czar (pięć punktów), Orcio (sześć punktów), cool (sześć punktów), chaos (osiem punktów), Bilbo (dziesięć punktów), choroba (dwanaście punktów).

Wszystkie wiedźmy są niegodziwe

$
0
0
Na złe czarownice się poluje. Wysyła jednego śmiałka albo całą armię złożoną z jednorożców, centaurów i olbrzymów, aby raz na zawsze pokonać te kobiety. Przebija mieczem, najlepiej poświęconym. Wpycha do pieca i – szybko, zanim się wydostaną – zatrzaskuje drzwi. Przygniata domem z Kansas.

A kiedy zła czarownica umiera, nikt nie zalewa się łzami. Nikt nie patrzy na twarz zastygłą w grymasie przerażenia lub zdumienia. Nie sadzi kwiatów na grobie. Poddanych ogarnia zadowolenie, śmierć wiedźmy bowiem przywraca krainie utracone szczęście. Jak ona chciała pożreć dziecko i serce gwiazdy, tak teraz historia pożre jej imię. Ludzie zapamiętają jedynie Złą Czarownicę.


Elfaba Thropp

Powiadają, że zaraz po urodzeniu odgryzła palec akuszerki. Co to za niemowlę, co pije krew zamiast mleka matki? Właśnie, matka. Podobno nienawidziła swojej zgniłozielonej córki, różnymi sposobami próbowała wybielić skórę dziewczynki. Jedni mówią o tragicznym dzieciństwie, inni o braku szczęścia w miłości. Urodziła się półelfką albo uzależniła od leków. Despotyczna władczyni albo rzeczniczka ciemiężonych (Zwierząt, plemienia Arjików). Staropanieńska ciotka w pożyczonym kapeluszu. Kumbrycka Wiedźma w brązowym płaszczu z kapturem. Wzgardzona, brzydka, zła. Słowem, czarownica. Kto widział jedną, ten zna wszystkie.

Bohaterowie powieści zastanawiają się, na czym polega zło. Pastor prokuruje dowody na jego istnienie, pragnąc nawrócić sąsiadów. Elfaba, walcząca o prawa dla uciśnionych, odrzuca ideę indywidualnej winy. Nie da się przecież ocalić miasta, oszczędzając każdego niewinnego przechodnia (jeśli bogacza czerpiącego korzyści z represyjnych ustaw można nazwać niewinnym). Zło to nieobecność dobra i Nienazwanego Boga (zdaniem unionistów). Wczesna faza rozwoju moralnego (zdaniem absolwenta uniwersytetu w Sziz). Czyn, nie chęć. Uczeni debatują, biedacy nie potrzebują wyjaśnień. W podaniach ludowych zło wyprzedza dobro, czarownica musi najpierw porwać dziewczynę, by książę wyruszył na ratunek.

Maguire wnikliwie opisuje świat, gdzie zakręt drogi brukowanej żółtą kostką, znanej nam z utworów Bauma, przypomina pętlę szubienicy. Rojaliści schodzą do podziemia, władzę obejmuje Czarnoksiężnik. Dowiedziawszy się o pokładach rubinów w Kwadlingu, osusza bagna i wypędza miejscową ludność. Zabrania Zwierzętom pracy w sektorze publicznym. W całym Oz panuje chaos: poważni unioniści konkurują z magią uliczną, SztormSiły wdzierają się do domów o trzeciej nad ranem, Manczkinowie natomiast zamierzają powołać niezależne państwo.

Historia należy do dwóch sióstr, przepowiada Yakla. Nie myli się – Elfaba i Nessaroza odegrają dużą rolę w nadchodzących zdarzeniach. Skąd pewność, że nie są pionkami w czyjejś grze? Elfaba porzuca uczelnię, wstępuje do ruchu oporu. Czegokolwiek nie zrobi, odczuwa własną bezsilność. Żadne przedsięwzięcie – czy to z powodu klątwy, czy błędnych decyzji – nie kończy się sukcesem. Tytuł, który przypada siostrom w udziale, częściowo wynika z dominujących nastrojów społecznych. Nie sposób oddzielić losów jednostki od polityki.

Chuda, zgarbiona Elfaba, córka Meleny i Freksa, unionistycznego pastora. Zielona jak grzech, zdeterminowana jak śmierć. Panna Elfi, studentka niewystawiająca nosa zza książek. Fi, buntowniczka, drobny skurcz mięśnia w większym organizmie. Szuka przepisu na obalenie reżimu. Milcząca siostra w towarzystwie chłopca (syna?). Cioteczka z pszczołami, gaworzącą małpką i (zaczarowaną?) miotłą. Elfaba – Elfi – Fi. W ostatnich latach po prostu Zła Czarownica z Zachodu.

Diabolina

Kiedy wojska Henryka, owładnięte wizją niewyobrażalnych bogactw, atakują Wrzosowiska, z otaczającej je mgły wyłania się rogata postać ze skrzydłami. Król nie ma wątpliwości: to czarownica, a czarownice należy zabijać. Ten, kto pokona wiedźmę, po śmierci monarchy otrzyma koronę.

Poddani plotkują o strumieniach pełnych klejnotów i pięknych wróżkach. Oklaskami nagradzają efekciarskie sztuczki, ale boją się magii. Mieszkańcy Wrzosowisk, świadomi ludzkiej chciwości, również niechętnie spoglądają na zbliżających się pasterzy. Nieustająca wojna nie sprzyja przyjaźniom. Pokonanie jednego władcy nie przynosi rezultatów, wkrótce nadchodzi kolejny – z nową armią i tą samą zachłannością w oczach. Rozpoczynając rozmowy pokojowe, Hermia oraz Lysander (imiona zapożyczone ze Snu nocy letniej), rodzice Diaboliny, żywią nadzieję na przerwanie zaklętego kręgu wydarzeń.

Splątane gałęzie tworzą dach dla rozpościerających się pod nimi ziem. W centrum czarodziejskiego świata, w zagajniku tętniącym niespożytą energią, stoi Jarzębina. Oto Wrzosowiska, ojczyzna magicznych stworzeń. Znajdziecie tu jeżowróżki i rogate trolle, rodzinę smutniaków o wiecznie zmarszczonych czołach i czterometrowych strażników, co – niczym tolkienowskie enty – bronią lasu. Czy człowiek może docenić naturę? Nie, odpowiedziałyby wróżki. Ludzie potrafią tylko ścinać drzewa. Diabolina jednak nie słucha przestróg i pomaga złodziejowi złapanemu w stawie.

Miłośnicy Śpiącej królewny z pewnością dostrzegą przeobrażenia, jakim uległa baśń. Diaval, kruk zmieniający postać na życzenie swej pani, niebawem zostaje równorzędnym towarzyszem. Dobre wróżki okazują się próżne, lekkomyślne i nieprzygotowane do opieki nad niemowlęciem. (Niestety, matka Aurory, królowa Leila, nie nabiera charakteru; żyje i umiera niepostrzeżenie). Tradycyjne rozwiązania fabularne poddano krytyce. Przykładowo, książę Filip protestuje przeciwko całowaniu nieprzytomnej dziewczyny.

Diaboliną, oszukaną przez ukochanego, targają sprzeczne uczucia. Postanawia doprowadzić Stefana do obłędu, królestwo zaś do upadku. Gdyby nie ta przeklęta ciekawość, nie odwiedziłaby Aurory. Siedziałaby na niewygodnym, cierniowym tronie, samozwańcza władczyni, i nie myślała o niegdysiejszych przyjaciołach unikających ponownego spotkania. Trudno im się dziwić – kto współczułby Złej Czarownicy?

Gregory Maguire, Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu, s. 463, Initium, Kraków 2010
Elizabeth Rudnick, Czarownica. Prawdziwa historia Diaboliny, s. 270, Dream Books, Warszawa 2014

O małej Tove, która lubiła klecić

$
0
0
Była sobie kiedyś dziewczynka, która lubiła klecić. Zaczęła rysować, zanim jeszcze nauczyła się chodzić. Córka szkicowała mamę, mama szkicowała córkę – przeglądały się w tych portretach jak w lustrze. Krewni opowiadali o trollach mieszkających za piecem kaflowym. A tatuś siadał obok i mówił: pewnego dnia wyrośnie nam z Tove artystka!


klecić
1. «zajmować się czymś»
2. «wpaść na pomysł i pracować nad nim»
3. «tworzyć coś z myślą o sobie»

Odpowiadając na pytania dotyczące własnej działalności artystycznej, Tove unika wielkich słów. Kleci, nie stwarza. Ściboli w kajetach. Przemalowuje, wykreśla, zastanawia się nad każdym zdaniem. Mała w tym zasługa olśnienia, więcej zawdzięcza nieustannej dłubaninie. Lata pogłębiania warsztatu zamiast wrodzonego mistrzostwa, długotrwałe przygotowania poparte autorefleksją zamiast natchnienia.

Geniuszowi często nadaje się miano odludka, niezrozumianego i odrzuconego przez społeczeństwo. Tove, owszem, szuka azylu (najchętniej schowałaby się na wyspie), ale odczuwa też potrzebę przedyskutowania nowych pomysłów lub poglądów. Śle zatem listy do czytelników, agentów literackich i przyjaciół. Adresatkami zostają m.in.: Eva Konikoff (przyjaciółka), Tuulikki Pietilä (graficzka, partnerka życiowa, pierwowzór Too-tiki).

Rodzina, wyróżniająca się skłonnością do fantazjowania, niewątpliwie wpłynęła na rozwój artystki. Rzeźbiarz Viktor Jansson i rysowniczka Signe Hammarsten, nazywani Faffanem i Ham (wspomnienie mamy, sufrażystki oraz założycielki grupy skautek, towarzyszy pisarce w trakcie pracy nad Latem), bracia Hammarsten: Torsten (podobno uwielbiał eksplozje), Olof, Einar, Harald, dziadek Fredrik, sztokholmski pastor, i jego siostra, Willma Lindhé – wszyscy mieli dar narracji (rodzinny defekt, jak mawia Tove).

Domem dziewczynki było atelier, gdzie (współ)pracowali rodzice. Pierwsze opowiadania przypominały ceremonie. Gasiło się światło i słuchało, obgryzając paznokcie. Wziąwszy pod uwagę warunki, w jakich wzrastali, wybory rodzeństwa nie zaskakują: Per Olov zajmuje się fotografią, Lasse zaś rysowaniem. A Tove pozuje do ojcowskich rzeźb. Maluje, aż bryzga. Obdarza znaczeniem barwy (proszę pani, powie później Brandtberg, za dużo koloru).

Przeczytawszy biografię, warto przyjrzeć się wizji dzieciństwa zawartej w Córce rzeźbiarza. Spomiędzy tekstów umieszczonych w tym zbiorze przebija ogromna miłość do mamy i podziw dla krewnych. Bezimienny dziadek, co – niczym Bóg – opiekuje się ogrodem, przywołuje na myśl Fredrika, podczas gdy wieczorne uczty tatusia, korespondujące z ideą sztuki jako beztroskiej, nieskrępowanej zabawy, odzwierciedlają szaleństwa fińskiej bohemy.

Tove konstytuuje własną tożsamość przy użyciu obrazów i słów, nieustannie sięga po nowe (dodajmy: wyjątkowe, nie podąża bowiem za dominującymi prądami artystycznymi) formy wyrazu. Przerabia pracownię, zrzuca niewygodne przebrania. Malując autoportrety, próbuje uwiecznić i zrozumieć zachodzące w niej zmiany.

Westin różnymi sposobami przybliża nam życie Tove. Powieść biograficzna, pełna wspomnień i anegdot (co z tego, że ubarwionych, obruszyłby się Tatuś Muminka, to dodaje tylko rumieńców opowiadaniu), przybiera postać sprawozdania (gdzie, kiedy, ile egzemplarzy), by za chwilę przeobrazić się w rozważania literaturoznawcze. Całość, sporządzoną na podstawie zawartości domowego archiwum, zamyka obszerna bibliografia.

Kolejne rozdziały przedstawiają losy kobiety rzucającej wyzwanie męskiej tradycji, czego dowodzi choćby Autoportret w futrzanej czapce, zuchwały ukłon w stronę Rembrandta. Już w szkole płeć wpływa na odbiór utworu. Wśród młodych twórców przeważają mężczyźni, żeńskie zespoły natomiast ulegają redukcji. Im więcej wiemy o realiach wojennych, tym bardziej podziwiamy obrazki satyryczne ośmieszające proniemiecką politykę.

Wielbiciele cyklu znajdą tutaj drobiazgową historię muminkologii, od archekształtu, czyli zaśnieżonego pnia, do imperium przerastającego wszelkie oczekiwania. Baśnie, głównie Andersena, Biblia (zwłaszcza motyw burzy czy nadchodzącej zagłady) i wierzenia ludowe, spajane wyobrażeniem pokojowego społeczeństwa funkcjonującego w zgodzie z naturą, ukształtowały Dolinę Muminków. Katastrofy (sztorm, kometa) – charakterystyczne dla janssonowskiego świata – choć zagrażają krainie, zacieśniają więzi między mieszkańcami.

Ciekawostki: zdjęta strachem przed wystąpieniami publicznymi, Tove uczy się na pamięć mów w różnych językach (np. po japońsku). Odmawia Disneyowi. Ilustruje Alicję w Krainie Czarów i Hobbita. O ile pierwsza pozycja cieszy się powodzeniem, o tyle Gollum w wieńcu z wodorostów (moim zdaniem fascynujący!) nie zyskuje aprobaty tolkienistów.

Polski tytuł akcentuje osiągnięcia literackie, ale Tove odgrywa również inne role. Córka rzeźbiarza, pierworodna utrzymująca bliskich. Malarka i pisarka (w tej właśnie kolejności). Podróżniczka miłująca wyspy, latarnie morskie, wieże. Kobieta interesu. Zręczna reżyserka swojego wizerunku. Autorka dramatów, malowideł ściennych, plakatów i pieśni. Gwiazda, która zawsze odpisuje dzieciom. Postać odwrócona plecami do widza – on sam nada jej twarz.

Boel Westin, Tove Jansson. Mama Muminków, s. 512, Marginesy, Warszawa 2012

Czarodziejka (ze) słów

$
0
0
Do Sikri przybywa nieznajomy i zna on tajemnicę przeznaczoną dla uszu cesarza. Jak na obcokrajowca przystało, wyróżnia się ubiorem – nosi płaszcz złożony z samych kieszeni. Nikt, nawet mądry Birbal, nie wie, co to za jeden. Uccello, wyborny sztukmistrz, albo Mogor dell'Amore, złodziej udający angielskiego ambasadora, albo Vespucci, gawędziarz, którego opowieści zatruwają myśli władcy.

Człowiek o trzech imionach zostaje – ku niezadowoleniu księcia Salima – nowym doradcą Akbara. Cesarz, polubiwszy młodzieńca, zwierza się mu z rozczarowania mistykami. Nie ufa synowi, następca tronu dorośnie i zwróci się przeciwko ojcu, jak to następcy tronu mają w zwyczaju. Tymczasem bajarz wzbudza powszechną sympatię. Czyżby rzucił urok na mieszkańców?


Czarodziejka, nie czarownica

Niech was nie zwiedzie tytuł, Rushdie opisuje nie jedną, lecz wiele czarodziejek. Qara Köz inspiruje nadwornych artystów, Mohini uwodzi zapachem (jej perfumy przechytrzą straże i utorują przybyszowi drogę do pałacu), Alessandra natomiast, nieulegająca nadnaturalnym wpływom mandragory, obmyśla karę dla zbyt śmiałych zalotników.

Rankiem strażniczka uciśnionych, wieczorem – zła czarownica. Ludzie uwielbiają Angelikę, dopóki nie wysycha rzeka. Tłum, zdezorientowany w obliczu katastrofy (w krajach śródziemnomorskich woda jest prawdziwą monarchinią), gromadzi się pod domem cudzoziemki. Diablica, wrzeszczą ci, co niedawno donosili o cudach dokonywanych przez wspaniałomyślną boginię. Zamierza zniszczyć nasze florenckie szczęście. 

Czarodziejka (ze) słów

Potężne czary nie wymagają mikstur ani różdżek, podstawą wszelkich praktyk magicznych są inkantacje. Gawędziarstwo stanowi sztukę tajemną, słowa bowiem przemieniają tęsknotę w złoto, a złoto w tęsknotę. Imiona, najgroźniejsze spośród zaklęć, odznaczają się szczególną mocą. Jeśli nie pasują do nazwanego, nabierają niszczycielskiej siły. Dlatego Hiran (hiran, czyli jeleń), ulubiony słoń cesarza, po długotrwałych zmaganiach traci rozum.

Każdy bohater odgrywa, choćby na kilku stronach, rolę narratora. Przytłoczeni ponurą codziennością, chłopcy dzielą się opowieściami pełnymi przygód, pięknych dziewcząt oraz piratów. Dorastając w słowach, zdobywają miano niezrównanych wojowników. Mierzą się z potworami i przeżywają, by – niczym Szeherezada – kontynuować historię następnego dnia. Olbrzyma zastępuje okrutny korsarz, księżniczkę zaś czarodziejka. Prędko, trzeba zrobić miejsce kolejnym osobom, jeszcze wspanialszym i jeszcze dziwniejszym.

Książka przypomina labirynt, w którym ukryto więcej opowieści, niż chcielibyście usłyszeć. Budowla ulega ciągłym metamorfozom; postacie (m.in. Mohini, Qara Köz) wędrują między historiami, nie przejmując się prawdopodobieństwem. Rushdie wznosi tę konstrukcję, wykorzystując rzeczywiste wydarzenia (np. opuszczenie stolicy, pierwsze małżeństwo Salima) i motywy baśniowe. Nocą cesarz – śladami Haruna ar-Raszida, słynnego kalifa – przemierza ulice miasta, Medyceusze z kolei posiadają zaczarowane zwierciadło, gotowe ukazać twarz przyszłej ukochanej.

Czarodziejka (ze) snów

Ze snami nigdy nic nie wiadomo. Nie sposób dostrzec, gdzie kończy się sen i zaczyna jawa. Kiedy zapada zmierzch, mieszkańcy fantazjują o zaginionej księżniczce. Ubogiej prostytutce ukazuje się ona jako uosobienie kobiecości, starej księżnej jako niezależna podróżniczka. Akbar, zwany cesarzem marzeń, również pogrąża się w letargu.

Nie brakuje tutaj artystów uzurpujących sobie boskie prawa. Daśwanth, pracujący nad malowidłami przedstawiającymi dzieje zapomnianej krewnej Akbara, mizernieje i mizernieje, aż pewnego ranka znika. Zapomniana krewna ożywa, podczas gdy malarz przenosi się na obraz. Cud ten jednak nie dorównuje osiągnięciom samego Akbara. Władca wykrada zalety małżonek (urodę, wiarę, bogactwa), dodaje lojalność i troskliwość, po czym stwarza żonę idealną, acz nieistniejącą. Im bardziej jej pragnie, tym szybciej bije wymyślone serce. Dopiero imię, niewymawiane przez zazdrosne rywalki, przypieczętowuje akt kreacji.

Czarodziejka samej siebie

Bohaterów nie zadowala bycie, próbują się stawać. Cesarz posługuje się liczbą mnogą, rozważa zatem gramatyczne zagadnienie bytu. Czy istnieje poza dziedzictwem wielkich przodków, poza sumą zwycięstw? Wysłuchawszy bajarza, zauważa też problem cudzoziemskości, inspirującej i/lub destrukcyjnej. Dźodha, zrodzona z potrzeb cesarskich, zazwyczaj przytakuje swojemu stworzycielowi, ale wolałaby się uniezależnić.

Motyw zwierciadła nieustannie powraca. Kształtując własną tożsamość, Akbar rzeczywisty przegląda się w obrazach demonstrujących podboje Akbara urojonego. Księżniczka i służąca, przywodzące na myśl słońce i księżyc, razem są Angeliką, a głos Angeliki odbija się echem wśród rozdziałów niekończącej się historii.

Do Florencji przybywa nieznajoma i zna ona wiele tajemnic.

Salman Rushdie, Czarodziejka z Florencji, s. 398, Rebis, Poznań 2010

Jedna i pół bliźniaczki

$
0
0
Bliźniaczki, Mor i Mor, ratują świat przed matką, czyli złą czarownicą. Pierwsza umiera, druga zostaje kaleką i ucieka z domu. Odszukawszy ojca wykonującego rozkazy trzech przyrodnich sióstr (prawdopodobnie wiedźm), rozpoczyna naukę w Arlinghurst. Bystra, lecz osamotniona, rzuca czary przywołujące przyjaciół. Dziewczęta jednak uważają ją za dziwaczkę: trochę nieokrzesaną, trochę przerażającą. Dopiero wśród wróżek (wzbudzających fascynację, odrazę bądź pożądanie) Mor się uśmiecha.
Bliźniaczki, Morganna i Morwenna, mają wypadek samochodowy. Pierwsza umiera, druga zostaje kaleką i ucieka z domu. Odszukawszy ojca posłusznego trzem przyrodnim siostrom, rozpoczyna naukę w Arlinghurst. Bystra, lecz osamotniona, marzy o prawdziwej przyjaźni. Dziewczęta jednak uważają ją za dziwaczkę: trochę nieokrzesaną, trochę przerażającą. Dopiero wśród członków klubu literackiego (wzbudzających fascynację, odrazę bądź pożądanie) Morwenna się uśmiecha.

Obie historie są prawdziwe. Czytacie powieść fantastyczną dla młodzieży albo dziennik zagubionej nastolatki z lat siedemdziesiątych. Albo zmyślenia (nad)pisane na faktach, decyzja należy do was. Wątpliwości interpretacyjne czynią tę lekturę niezapomnianą.

Nie wierzcie we wszystko, co mówi narratorka. Relacja pamiętnikarska nie gwarantuje szczerości. Porządkując myśli i zdarzenia, Mor nadaje im charakteru fikcyjnego. Owszem, matka wygląda jak zła czarownica: ma długie, czarne włosy, haczykowaty nos. Ale niełatwo zaufać bohaterce dręczonej koszmarami sennymi, które – przy udziale bogatej wyobraźni – deformują rzeczywistość.

Wersja A: magia istnieje. Objawia się poprzez rzeczy i zjawiska, wydawałoby się, niemagiczne. Przedmioty, najlepiej stare, przepojone esencją właścicieli, dodają sił, podczas gdy jednorazowe sztućce osłabiają. Każde zaklęcie zapewnia więcej dylematów etycznych (np. gdzie przebiega granica między przysługą a kontrolą cudzego życia) niż korzyści. Adepci często wpadają w pułapkę – nie wiedzą, czy naprawdę coś zmienili, czy wypadki potoczyły się utrwalonym niegdyś torem.

Wróżki (sękate stworzenia posiadające szorstką skórą, żadne tam człekokształtne istoty) widzi tylko ten, kto w nie wierzy. Podejrzliwe wobec ludzi, zazwyczaj zamieszkują porzucone kopalnie i huty. Nie używają imion, pytania kwitują śmiechem. Potrzebują dzieci, by pokonać narastające zło.

Wersja B: magia istnieje. Gotowanie stanowi czynność magiczną. I zabawy w ruinach, zachwycającej krainie cudów nieznanych dorosłym, i akupunktura, jakiej poddaje się główna bohaterka. Gry planszowe. Litania recytowana nocą. Opiekowanie się drzewami. Pocałunek to też rodzaj magii. Ilekroć dokonujemy wyboru, wykorzystujemy nasz (nad)przyrodzony potencjał.

Wśród obcych zawiera wnikliwe studium odmienności. Kalectwo oraz wymowa zdradzająca walijskie pochodzenie odróżniają narratorkę od pozostałych uczennic. Nie będąc potulną ofiarą, Mor postanawia się bronić. Laską odpiera drwiny, straszy współlokatorki historiami o krwiożerczych duchach. Wczesnym rankiem natomiast odwiedza bibliotekę. Zastanawia się, czemu nie znajduje zrozumienia u rówieśniczek (czyżby była półwróżką?). Ponadto, klub literacki, zwany karassem Mor, skupia wokół siebie wyrzutków: Wima okrzykniętego niepoprawnym uwodzicielem, rudowłosą Janine zmartwioną rozwodem rodziców.

Opisując Arlinghurst, słynną szkołę żeńską, Walton posiłkuje się powieściami pensjonarskimi. Dziewczęta – mimo dotkliwych szturchańców i utyskiwań na głupotę Deirdre – zdobywają sympatię czytelników. Planują karierę naukową, całują fotografie Harrisona Forda. Słowem, dojrzewają. Mor, molestowana najpierw przez Karla, kochanka matki, potem przez ojca, obdarza flirtujące koleżanki wyniosłym spojrzeniem. Ona nie będzie Zuzanną Pevensie, nigdy nie dorośnie.

Morganna i Morwenna, dla przyjaciół – Mor i Mor. Kiedy pierwsza umiera, druga przejmuje jej imię, przekonana, że teraz musi żyć za siostrę. Układa wiersze poświęcone chorującym wiązom, sama również cierpi. Mijają tygodnie, Mor się przeobraża, a Mor nie, coraz bardziej się oddalają. Bohaterka wkrótce dostrzega w lustrze odrębną osobę.

Autorka składa hołd pisarzom science fiction. Wymieńmy najważniejszych: Robert Heinlein, Ursula K. Le Guin, Roger Zelazny, Anne McCaffrey, Robert Silverberg, Samuel R. Delany, Arthur C. Clarke, James Tiptree (właśc. Alice Sheldon). Ich utwory towarzyszą narratorce podczas wykonywania niebezpiecznych zadań (m.in. prowadzenia zmarłych), wspierają lub wzmagają obawy. Mor czyta dużo i zachłannie, niejednokrotnie zapisując wrażenia. Pewnego dnia wyda własną powieść.

Książki inspirują (zachłysnąwszy się Montgomery, bliźniaczki próbują zidentyfikować ojca na fotografiach), ochraniają (fragment Diuny zwalcza złowrogie zaklęcie) i charakteryzują odbiorców (nie bez powodu Gill wychwala biografie uczonych, ciotka Teg albumy pełne zdjęć, dziadek Sam z kolei Platona). Przesiąknięte potężną magią, ratują życie. Mor odpycha myśli samobójcze, nie doczytała bowiem Delany'ego. W połowie bliźniaczka utknęła w połowie Babel-17. Jeśli umrze, nie pozna zakończenia.

Jo Walton, Wśród obcych, s. 366, Akurat, Warszawa 2013

Pędzlem i piórem

$
0
0
Dwie siostry portretują najbliższych – jedna pędzlem, druga piórem. Zżerane zazdrością, nieustannie się porównują. Wszczynają kłótnie, ale jednoczą się przeciw wścibskim krytykom. Rywalizują, ale potrafią docenić ciężką pracę. Vanessa ilustruje teksty Virginii (oczywiście, niewłaściwe rozmieszczenie drzeworytów wywoła następną sprzeczkę), a Virginia pozuje Vanessie. Wymyślają siebie nawzajem.


Teraz, kiedy Virginia nie żyje, Vanessa bierze pióro zamiast pędzla (podział, według którego malarstwo stanowiło domenę starszej siostry, pisarstwo zaś młodszej, już nie obowiązuje) i pisze (d)o niej. Przywołuje dziecięce rozterki, ponownie rozważa słuszność podjętych niegdyś decyzji. Słowami zaszywa tęsknotę. Pamięć bywa zawodna, opowiadane historie zatem nie zawierają odpowiedzi na wszystkie pytania. Może Virginia ujęłaby to lepiej?

Vanessa, obdarzona nieprzeciętną wrażliwością, starannie odmalowuje każdą scenę. Dostrzega smugi światła wpadające do kościoła i podpuchnięte oczy Stelli. Ukazując tragedie rodzinne, rezygnuje z farb. Pogrążeni w żałobie domownicy stają się figurami pozbawionymi kolorów.

Gdyby sfotografować całą rodzinę, majestatyczna postać Ojca górowałaby nad pozostałymi. Obok Matka, elegancka i poważna. Kocha córki bardziej, niż im się wydaje. Po prawej bracia, George oraz Gerald Duckworth. U stóp dorosłych uklękłyby dzieci: Stella i Laura (siostry przyrodnie), Thoby (wkrótce padnie ofiarą tyfusu), Adrian (po wojnie zajmie się psychoanalizą). Centralne miejsce (zdaniem Vanessy) zajęłaby Virginia albo (zdaniem Virginii) Vanessa.

Matka uosabia wiktoriański wzorzec kobiecości. Nasze potrzeby ustępują potrzebom innych, poucza córki. Gospodyni nie wolno odejść od stołu, dopóki goście nie poczują się swobodnie. Ugrzecznione milczenie podczas podwieczorku (strategia Vanessy) jest nieakceptowalne, dyskusje intelektualne (strategia Virginii) również. Mówi się tyle, ile trzeba, aby obłaskawić gderliwą ciotkę i zapewnić wstydliwym krewnym udział w rozmowie. Tak wyglądają reguły gry.

Siostry jednak nie zamierzają wypełniać niczyich poleceń. Niezależne, acz momentami zdumione własną odwagą, zachłystują się wolnością. Wyszedłszy poza ramy obrazu, Vanessa ozdabia ściany i meble. Samodzielnie wybiera znajomych, męża (będzie nim Clive Bell), kochanków (relacje łączące Vanessę, Duncana i Davida wzbudzą niemało kontrowersji). Virginia natomiast uprawia szermierkę słowną. Krytykuje kobiety szekspirowskie, nazywając je wycinankami z męskich wyobrażeń.

Ilekroć Vanessa próbuje się uspokoić, rozstawia sztalugi. Sztuka nie tylko umożliwia przetrwanie, ale i zbliża artystów (miłość rozkwita, gdy zakochani razem przedyskutowują pomysły). Życie nieudolnie naśladuje literaturę. Redaktor powstrzymałby surową pisarkę zabijającą postać za postacią, tymczasem los nie podlega opracowaniu. Stella i Thoby umierają, zanim zdążą nacieszyć się młodością.

Motyw zwierciadła pełni tutaj dużą rolę. Brak zewnętrznego punktu odniesienia sprawia, że bohaterki współzawodniczą. Starsza odbija pragnienia młodszej, młodsza – niepokoje starszej. Dzielą myśli, jakby były jedną osobą malowaną różnymi farbami. Lustro zniekształca rzeczywistość. Minimalizuje (pozwala dziewczynce obserwować umierającą Matkę) lub wyolbrzymia wybrane cechy (Vanessa nabiera przekonania o idealnym życiu Virginii).

Poszukiwaczy prawdy uprzedzam: posiłkując się rzeczywistymi listami i dziennikami, Sellers stwarza powieść zamiast kolejnej biografii. Nie wiadomo, czy wierzyć wspomnieniom Vanessy. Liczne mity, nieuniknione w przypadku ludzi znanych, spowijają sylwetki obu kobiet.

Portret, który powstaje: Virginia wyśmiewa znajomych (biada temu, kto podpadnie najmłodszej córce Stephenów!). Elokwentna, zuchwała, utalentowana. Ulubienica bogów. Choroba uwalnia ją od obowiązków, pomysłowość – od odpowiedzialności. Pisząc, kradnie zasłyszane konwersacje. Nie napotyka żadnych trudności, szybko więc zdobywa sławę. Wiecznie szczęśliwa, wiecznie podziwiana (nawet przez gości oglądających wystawę Vanessy).

Portret, który – poprawia się Vanessa – powinien powstać: Virginia, choć sama często żartuje, bywa cennym sprzymierzeńcem (niestraszne jej reprymendy krewnych). Szydzi i kocha, kocha i gardzi zarazem. Darzy szacunkiem obiekt wczorajszych kpin. Doskonała artystka, co nie uznaje kompromisów.

Vanessa przedstawia siostrę bez twarzy (zob. Virginia WoolfVirginia Woolf in a Deckchair).

Susan Sellers, Vanessa i Virginia, s.222, Świat Książki, Warszawa 2014

Nie zabijaj smoka

$
0
0
Smok nie ma łatwego życia. Gdzie nie osiądzie, tam wkrótce dotrze młodzieniec spragniony rycerskiej sławy. Zakradnie się nocą i odetnie łeb. Przygniecie wielkimi głazami, przebije włócznią. Napiwszy się wody z magicznego źródła, okiełzna bestię. Jeśli nie orężem, to podstępem pokona. Wypcha owcę, smoczy przysmak, siarką i smołą.

Smokobójcę czeka powszechne uznanie. Poeci, pełni podziwu dla swego dobroczyńcy, ułożą pieśni opiewające zwycięstwo. Władca wyda ucztę na cześć bohatera, ofiaruje mu majątek i rękę pięknej królewny. Smokobójstwo uszczęśliwia poddanych, nie jest bowiem zbrodnią, lecz heroicznym wyczynem. Zeznania świadków stają się opowieścią powtarzaną wieczorami, opowieść zaś przybiera kształt legendy o dzielnym wojowniku i złym smoku.


Nie kłam. Nie taki smok straszny, jak go malują. Woli pożywiać się zwierzętami niż ludzkim mięsem (chyba że samo do niego przyjdzie, uzbrojone i hałaśliwe). Siorbie, pijąc benzynę. Rykiem oznajmia tęsknotę za rodzicami (obława siedmiokrotnie zwiększa liczbę osieroconych smocząt). Przygnębiony niekorzystnym wizerunkiem, próbuje sprostać oczekiwaniom krewnych. Stacza – ku radości gawiedzi – zaplanowane wcześniej pojedynki (Kenneth Grahame, Opieszały smok).

Smoki, pisze Heinlein, wyróżniają się inteligencją i nienagannymi manierami. Nie tłuką filiżanek. Przyjmują imiona zasłużonych naukowców (np. Izaak Newton, Karol Darwin, madame Curie), by usprawnić komunikację międzygatunkową. Przeraźliwie miłe, wrażliwe i głodne wiedzy. Wytrwale uczą się niuansów języka angielskiego.

Niektóre czytują poezję, inne – niczym Fingard (John Morressy, Głos dla księżniczki) – mówią wierszem. A kiedy panuje bezprawie, zawsze oskarża się smoka-wierszokletę. Winny, brzmi wyrok. Morderca, podpalacz. Chłopi, skuszeni wizją złota, gromadzą broń. Tymczasem Fingard odpiera zarzuty. Ani on groźny, ani bogaty. Przestępstwa są dziełem wojowników, nie skrzydlatego monstrum terroryzującego okolicę.

Starczy głos, właściwy stworzeniom widzącym początek i koniec, potwierdza smoczą mądrość. Bestia – zdaniem Gardnera (zob. Grendel) – wie wszystko. Wyśmiewa ludzkie poznanie, nazywając je fragmentarycznym, relatywnym, skończonym. Ta filozoficzna tyrada, przerywana szyderczym rechotem, porusza Grendela. Ile zrozumiał, trudno ocenić. Jedno zapamięta: każda społeczność wymaga potwora, którego następnie zgładzi bohater.

Smoki, choć los im zazwyczaj nie sprzyja, przynoszą szczęście. Serdeczny i lojalny, Falkor (Michael Ende, Niekończąca się historia) stanowi idealnego towarzysza podróży. Nigdy, nawet otruty jadem Ygramula, nie traci nadziei. Działania małych, opiekuńczych duchów ochrzczonych pukisami natomiast przysparzają domownikom korzyści materialnych.

Ród zmiennokształtnych jeszcze nie wymarł. Kobiety-smoki lub smoki-kobiety (m.in. Tehanu, Irian), decyzję zostawiam zainteresowanym, wędrują po świecie i rozwiązują spory. Istnieją także zaklęci królewicze, niegdyś zachwycający urodą. Ujrzawszy więc krwawiącą bestię, nie uciekaj. Opiekuj się nią, aż pewnego dnia wyzna ci miłość i poniesie w przestworza.

Wśród nieustraszonych pogromczyń znajdują się księżniczki. Doskonalą sztukę władania bronią, a potem walczą u boku narzeczonego. Zwyciężają dzięki dobroci (Edith Nesbit, Ostatni smok) i sprytowi (Robert Munsch, Księżniczka w papierowej torbie). Przykładowo, Elżbieta, wykorzystując zarozumialstwo smoka, uwalnia grymaśnego Ronalda.

Smocze miłości kończą się tragedią. Żaltis – niech los jego będzie przestrogą – pada ofiarą nienawistnych szwagrów. Urzeczony śpiewem Egle, coraz częściej opuszcza podwodne pałace. Mimo wątpliwości zakochani biorą ślub. Żaltis okazuje się wyrozumiałym mężem; nie odmawia stęsknionej dziewczynie powrotu na powierzchnię. Bracia Egle jednak nie odpłacają życzliwością za życzliwość i natychmiast mordują nieszczęśnika.

Nie kradnij. Owszem, smok bywa łaskawy. Respektuje obyczaj dworski. Bezinteresowną pomoc nagradza przysługą. Ale nie lubi złodziei plądrujących legowiska. Lepiej się ukłonić, pochwalić zgromadzone kosztowności i odejść. Zuchwalcy, co wzięli drogocenną koronę Żmija, rychło zginęli.

Nie zabijaj.

Czasem Austen, czasem Brontë

$
0
0
W starym, zaniedbanym zamku mieszkają dwie siostry. Biedne, ale pomysłowe. Bawią się i szukają sposobów na zarobienie pieniędzy. Cassandra chciałaby napisać książkę, Rose natomiast wyszłaby za samego diabła, gdyby tylko był bogaty (i przystojny, i czuły). Głód przerywa te rozważania. Leżąc, dziewczęta zastanawiają się, czy kiedykolwiek przydarzy im się coś ekscytującego.

Pewnego dnia Rose wypowiada życzenie do kamiennego gargulca. Właśnie wtedy – wierzcie lub nie – rozlega się dźwięk klaksonu. Auto Cottonów, młodych dziedziców, ugrzęzło niedaleko zamku; trzeba je wydobyć. Kolejne sceny przypominają wiktoriańskie powieści, jakie czytują siostry. Może to przypadek, może czary, kto wie.


Siedemnastoletnia Cassandra podgląda gości i domowników. Wszędzie zajrzy, wszystko dostrzeże, rodzinne tajemnice jednak pozostają tajemnicami (m.in. praca ojca, plan Rose). Pamiętnik, mimo niedoskonałych, pozbawionych precyzji słów, przynosi narratorce szczęście – dzięki niemu ponownie (tym razem staranniej) przeprowadza wybrane rozmowy. Cassandra nie marnuje papieru, nawet złamane serce nie usprawiedliwia takiej rozrzutności. Zapisawszy jedną przygodę, oczekuje następnej.

A przygód nie brakuje. Nietypowi bohaterowie przyciągają nietypowe kłopoty. Sami zobaczcie: macocha nudystka (ponadto, malarka i modelka), ojciec geniusz (wybaczmy mu więc próżniactwo), panna Marcy, bibliotekarka zbierająca metalowe zwierzątka, Simon, właściciel Scoatney i spiczastej, demonicznej bródki, Heloiza, śnieżnobiała bulterierka, oraz Abelard, kot wieczorami grzejący Cassandrze brzuch. W ich towarzystwie nie sposób się nudzić!

Sztuka zapewnia ukojenie, każdy zatem tworzy, rozkoszując się aktem kreacji. Panna Marcy wymyśla ciekawe historie, zanim zaśnie. Topaz maluje, Rose śpiewa, Simon publikuje eseje krytyczne. Stephen zaś, nieusatysfakcjonowany własnymi próbami, przepisuje wiersze znanych poetów (np. Roberta Herricka), by uwieść Cassandrę.

Zawsze razem, odważna Rose i bystra Cassandra. Tańczą wokół ogniska, zasięgają rady jednonogiego manekina. Nie udaje im się uniknąć rozczarowań. Romantyczne spacery wyglądają inaczej, niż sobie wyobrażały (mężczyźni nie wypowiadają przewidzianych kwestii i całują niedelikatnie). Małżeństwo dla pieniędzy wzbudza lęk zamiast spodziewanej radości. Kłótnie, tak zabawne u podziwianych autorek, odbierają apetyt.

Szlachetne uczynki i gorąca kąpiel, podpowiada Cassandra, rozwiążą największy problem. Żadne sprzeczki nie podzielą rodziny Mortmainów – biednych ludzi nie stać na animozje. Rozpieszczana drogimi prezentami od narzeczonego, Rose pomaga najbliższym. Kupuje siostrze perfumy, śle listy. Dodie Smith obdarza swoich bohaterów humorem i niewyczerpanym optymizmem. Dziewczęta żartują, robiąc wiosenne porządki. Głodne, lecz uśmiechnięte.

Ojciec Cassandry nie pracuje, wiecznie czyta kryminały (dwa tygodniowo, dostarczane przez pannę Marcy) albo układa krzyżówki. Ekscentryczny, drażliwy, skryty. Unika sąsiadów. Jest pisarzem, który nie pisze. Minęło kilkanaście lat, odkąd Boje Jakuba, debiut Mortmaina, odniosły zaskakujący sukces. Coś się stało i ojciec zamilkł. Dzieci, wychowane w przeświadczeniu, że artysta wymaga szacunku, nie zadają pytań. Geniuszy się nie pogania.

Dzieło Mortmaina odzwierciedla jego zainteresowanie zagadkami (on sam, zauważa Simon, stanowi prawdziwą zagadkę). Lektura – zdaniem ojca – przypomina śledztwo. Autor staje się mordercą zacierającym ślady. Kłamie, podsuwa fałszywe tropy. Tymczasem odbiorca udaje detektywa, bada i (współ)tworzy tekst. Komu przypada rola ofiary: krytykom bez argumentów, zaniedbywanej żonie?

Literatura zbliża domowników. Kiedy Stephen opłakuje zmarłą matkę, Cassandra czyta mu pogodne, krzepiące wiersze. Rodzi się miłość: do poezji i do Cassandry. Wszystko, co siostry wiedzą o świecie, pochodzi z książek. Flirtując, naśladują panny Bennet (czyż nie to lubią mężczyźni?). Londyn wciąż wydaje im się miastem Dickensa.

Sięgnąwszy po historie biblijne i klasykę angielską, Dodie Smith sporządza wyśmienitą mozaikę cytatów, nawiązań, parafraz. Rose, podobnie jak Faust, postanawia sprzedać duszę, spiczasta bródka – niczym włosy Samsona – symbolizuje siłę, Stephen natomiast momentami naśladuje Sylwiusza (Szekspir, Jak wam się podoba).

Cassandra, nazywana mieszaniną Jane Eyre i Becky Sharp, uwielbia Brontë, Rose woli Austen. Siostrzany spór kończy się kompromisem. Odrobina Jane, odrobina Charlotte – tego rodzaju połączenie uczyniłoby życie idealnym.

Dodie Smith, Zdobywam zamek, s. 351, Świat Książki, Warszawa 2013
Viewing all 47 articles
Browse latest View live