Quantcast
Channel: Bies by się uśmiał
Viewing all 47 articles
Browse latest View live

Skarga (na) macochy

$
0
0
Była złą macochą. Dumną i zarozumiałą. Nie mogąc wykarmić dzieci, porzuciła je w lesie. (Ojciec się zgodził). Rozkazała myśliwemu, aby zabił pasierbicę, zazdrościła bowiem dziewczynie urody. (Ojciec milczał). Zmuszała do ciężkiej pracy, drwiła, przezywała. (Ojciec nie reagował). Kochała tylko własną córkę, brzydką i leniwą, ale rodzoną.

Skrzynia pełna robaków, zaproszenie na ślub znienawidzonej królewny, niekończący się taniec w rozżarzonych trzewikach – taką to nagrodę odebrała zła macocha za swoje czyny. Zniknęła, nieszukana przez nikogo, albo spłonęła wśród przeraźliwych wrzasków. Przegrała. I nie zaznało spokoju jej nikczemne serce.


Co, jeśli pasierbica jest wampirzycą, królowa natomiast ochrania poddanych (Tanith Lee, Red as Blood, or Tales from the Sisters Grimmer)? Bianka wystrzega się luster i nie opuszcza komnat, dopóki nie zajdzie słońce. Wyglądem przypomina upiora: skóra biała jak śnieg, usta czerwone jak krew, włosy czarne jak heban. Opowiadając, Lee uwydatnia czerwień, podczas gdy bracia Grimm podkreślają biel (zazwyczaj symbolizującą czystość, niewinność).

Neil Gaiman również zauważa, że królewna żywi się krwią – najpierw ojca, potem mieszkańców lasu (zob. Szkło, śnieg i jabłka). Poznawszy rodzinny sekret, macocha rozpoczyna desperacką walkę. Próby zgładzenia potwora jednak nie przynoszą rezultatów. Bohaterka (i narratorka zarazem; Gaiman, zaznaczmy, oddaje głos władczyni) umiera, a wraz z nią ginie prawda. Baśnie piszą zwycięzcy.

Skąd się wzięły plotki o zazdrości? Topaz (Dodie Smith, Zdobywam zamek) doradza pasierbicom, one zaś odwzajemniają zaufanie. Kobiety, twierdzą zgodnie, muszą trzymać się razem. Kiedy więc Rose wybiera się na przyjęcie u bogatych Cottonów, Topaz życzy jej wszystkiego dobrego. Uśmiechnięta, przygotowuje elegancką sukienkę dla dziewczyny. Nie stroi się – ten wieczór należy do Rose.

Każdej macosze dokucza samotność. Synowie dorosną i zajmą się gospodarstwem (lub polegną podczas długotrwałych wojen), córki wezmą ślub. Uczucie męża, początkowo niewidzącego świata poza nową królową, niebawem osłabnie. Tymczasem miłość ojcowska wzrośnie. Dziwactwa ukochanej jedynaczki zostaną wybaczone (nie znosi słońca, bo ma wrażliwą cerę, biedactwo), zachcianki spełnione. Cień pierwszej żony, niezapomnianej pani domu, przyćmi dokonania następczyni.

Jedynie przyjaźń z pasierbicą uszczęśliwia bohaterkę. Jolanda uwielbia Magadin, Magadin uwielbia Jolandę (Catherynne M. Valente, Opowieści sieroty). Im częściej rozbrzmiewa śmiech macochy, tym szybciej blednie wspomnienie zmarłej matki. Jolanda przekazuje ulubienicy wiedzę magiczną, a Magadin naśladuje charyzmatyczną mistrzynię.

Gdzie książę nie pomoże, tam macochę poślij. O ile czarnoksiężnicy przeprowadzają okrutne eksperymenty, gnębią wieśniaków i szukają niewolnic, o tyle czarownice (pamiętajcie: macochy zawsze są czarownicami) nie szkodzą niewinnym, rzucają zaklęcia obronne. Szkolą czasem adeptki, którym powierzają sekrety swojego rzemiosła. Oczarowują mężczyzn.

Nie stoją całymi dniami przed lustrem – warzą mikstury, malują, jednoczą królestwa. Wykształcone (mówią „speculum, speculum” zamiast „lustereczko, lustereczko”) i przebiegłe, sprawują pieczę nad krainą. Marzenia nie przysłaniają im rzeczywistości. Choć tęsknią za rodziną, sumiennie wykonują obowiązki. Szorują podłogę, aż będzie czysta. Chcą czuć się potrzebne.

Los nie oszczędza złotowłosej Indis (J. R. R. Tolkien, Silmarillion). Pasierb jej unika, mąż, rozdarty między dwiema elfkami, nieżyjącą i żyjącą, zajmuje się wyłącznie synem. Potomni oskarżają: gdyby nie obecność Indis, historia rodu potoczyłaby się inaczej, sprawy przybrałyby lepszy obrót (przeczą temu zasługi Galadrieli, wnuczki Indis).

Strzeżcie się macochy, mawia piastunka. Gdy przyjedzie, skończą się dobre czasy, skończą się ciastka i wygody, same zobaczycie. Ale druga żona króla okazuje się cichą, łagodną kobietą, wystraszoną bardziej niż dziewczynki oczekujące złośliwej jędzy (C. S. Lewis, Dopóki mamy twarze). Boi się nieznajomych, obcej ziemi, małżeństwa. Boi się i wkrótce, wyczerpana porodem, umiera.

Była macochą. Złą, dopiszą baśniopisarze.

Dobrze jak na dziewczynę

$
0
0
Polly ścina włosy, wkłada spodnie i – śladami Mulan, Winter Ihernglass lub Mollie Bean[1] – wstępuje do wojska. Nie jest samobójczynią ani idealistką wybierającą walkę ku chwale ojczyzny. Nie, Polly, znana teraz jako szeregowy Perks, zamierza tylko ocalić brata, robi więc wszystko, aby jej sekret pozostał niezauważony. Znalazłszy się wśród rekrutów, stanowczym tonem zamawia piwo, klnie i dłubie w nosie.

Czego więcej trzeba młodej dziewczynie udającej żołnierza? Zawadiacki uśmiech oczaruje służącą, mundur powstrzyma kłopotliwe pytania, dodatkowa para skarpet natomiast zmyli porucznika. Sierżanta nie da się oszukać. A czytelnika? Pratchett prowadzi subtelną grę z odbiorcą, bawi i wzrusza zarazem.[2] Można płakać nad losem rannych, można też pęknąć ze śmiechu (niezalecane, jeśli obok nie ma Igora, który by was poskładał), kiedy ogromny troll przymierza pancerze. No dalej, panienki!, woła Jackrum, wzbudzając powszechną wesołość. Chichoczemy, dopóki nie przypomnimy sobie surowych praw borograviańskich. Kobietę przebraną za mężczyznę czeka tutaj chłosta.[3]

[1] Zastęp motywów

Silny, acz łagodny brat-olbrzym, kapral czepiający się innych bez powodu, oddział odmieńców, najpierw nazywany przypadkową zbieraniną (przez dowódcę), później zaś potwornym regimentem (przez wrogów), poszukiwania ukochanego, dziewica prowadząca armię, oficer safanduła – to, wydawałoby się, wyświechtane stereotypy, jakich należy się wystrzegać.

Zainspirowany wydarzeniami historycznymi, Pratchett nadaje starym opowieściom nowy kształt. Owszem, dyskowa Joanna d'Arc dosiada białego konia i niesie flagę, ale zdaniem obserwatorek pełni rolę wojskowej maskotki. Oficer przesypia atak, ale umie zaszyfrować wiadomość. Uczucie stanowi przyczynę wędrówki, ale nie cel.

Bohaterowie, mimo kilkakrotnie podkreślanych cech charakterystycznych, nie stają się karykaturami. Igor sumiennie wykonuje każdą zleconą mu pracę, choć wolałby skalpel zamiast miecza, wampir Maladict zastępuje krew kawą, Stukacz i Loft zawsze trzymają się razem, Karborund, omszały troll, odstrasza maruderów, sierżant Jackrum nie przestrzega regulaminu, Łazer się modli, Kukuła gotuje.

[2] Pułk żartem, pułk serio 

Borogravia przegrywa wojnę, werbownicy zatem nie wymagają zbyt wiele. Ten, kto chce się zaciągnąć, powinien a) nie zadawać pytań, b) słuchać rozkazów, c) nie ginąć. Tymczasem kolejne niebezpieczeństwo czyha wewnątrz kraju. Prawa nugganiczne coraz bardziej krępują wiernych (spis Obrzydliwości zawiera m.in. szczekające psy, krasnoludy, czekoladę, kobiety noszące męskie ubrania), władze – przy pomocy cenzorów – ukrywają prawdę, podczas gdy zagubieni chłopi modlą się do zmarłej księżnej.

Półżartem: jednoręcy mężczyźni, którzy wracają z frontu, przedwcześnie świętowali zwycięstwo. Łatwo stracić kończynę, otwierając szampana. Półserio: tłum jednorękich nikogo nie interesuje. Okoliczne państwa czekają, aż Borogravia się rozleci. Dopiero nietypowi (i najprawdopodobniej ostatni) rekruci przykuwają uwagę czytelników na całym świecie.

Wskazówki dla Borogravian? Niech cudzoziemcy zreformują ustrój. Zobaczą oni, twierdzi William de Worde, wady tam, gdzie nie sięga wzrok obywateli. Zmarła księżna się nie zgadza, przeciwnie, proponuje samodzielną batalię o umysły. Pokonanie własnej ignorancji i małostkowości uzdrowi mieszkańców. Cóż, dwie nieosiągalne utopie są lepsze niż jedna osiągnięta dystopia.

[3] Kompania sióstr

Kobietom nie wolno dziedziczyć (chyba że kołowrotki), władać mieczem i [tu wpisz dowolny przejaw niezależności; lista bowiem ulega nieustannym aktualizacjom]. Zakazy obejmują wszystkich – Igory tną, Igoriny szyją, trolle obrastają mchem, trollówny się golą. Bunt grozi śmiercią, sukces rodzi niedowierzanie. Bohatera wojennego nagradza się medalem. Bohaterkę? Mężem.

W tej sytuacji przebranie nabiera głębszego znaczenia. Szeregowy Perks nie przeprasza (nieśmiałość zniknęła, osłonięta porzuconą sukienką), krzyczy „ej, ty” i wymachuje pięścią. Czy spodnie rozwiązują kobiece problemy? Cokolwiek robisz, udowadnia Polly, rób to jako ty. Wojowniczka zajęta byciem wojownikiem osiąga gorsze rezultaty.

Opisując rekrutów udających praczki, Pratchett wyśmiewa uproszczony, negatywny obraz kobiecości. Dowódca przekracza bramę; teatralne gesty, kokieteria i piskliwy głos natychmiast przekonują wartowników. Polly jednak wywołuje podejrzenia. Nie przymila się, nie kołysze biodrami, nie mruga. Wniosek nasuwa się sam: oszust. (Prawdziwe praczki, oczywiście, rozpoznają dziewczynę).

Polly, sprytna i odważna, uprzedza rozkazy. Wie, kiedy zamknąć oczy, a kiedy otworzyć. Szybko się uczy, maszeruje bez skarg. Przyjrzawszy się pijackim burdom, wykorzystuje zdobyte doświadczenie podczas treningów. Ponadto, strzeże swojej tajemnicy i szuka brata (jeśli zawiedzie, ojcowska gospoda przypadnie kuzynowi).

Dobra jest jak na dziewczynę.

Terry Pratchett, Potworny regiment, s. 336, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008

Przepis na emancypowaną gęś

$
0
0
Składniki: bohaterka (mile widziana stara panna, najlepiej zgorzkniała), binokle, krótkie włosy, dziwaczny, nieatrakcyjny strój (uwaga: brak gorsetu), pogarda wobec obowiązków matki i gospodyni, papieros, wyniosłe spojrzenie, ateizm, odrzucanie norm społeczno-obyczajowych, pycha, wyobraźnia podsycana nieodpowiednimi lekturami, oziębłość lub rozwiązłość. 

Sposób przygotowania: gęś nadziewamy fałszem. Niech mówi jedno, a robi drugie, niech odradza znajomym małżeństwo i prowadzi rozpaczliwe poszukiwania męża dla siebie, głośno wychwala panieństwo i skrycie tęskni za jakimkolwiek adoratorem. Doprawiamy zawiścią. Gęś zazdrości innym urody, pieniędzy, sukcesu. Pozbawiona przyjaciółek, zaraża swoimi poglądami młode, łatwowierne dziewczęta.

Sławni pisarze – m.in. Prus, którego Klara Howard (Emancypantki), „narwana baba”, podziwia angielskie wychowanie, niewiele o nim wiedząc, zarzuca prowincjonalizm tym, co myślą inaczej niż ona, i podejrzewa, że podoba się każdemu mężczyźnie – polecają! Wypróbowawszy przepis, osiągnęli oczekiwane rezultaty. Ostre przyprawy, przekonują artyści, dodadzą potrawie pikanterii. Czy zwiększą również apetyt odbiorcy, trudno powiedzieć. Autor rzadko jada w towarzystwie czytelnika.

Już pierwszy akt Emancypowanych nie pozostawia żadnych wątpliwości: Bałucki serwuje nam gęsinę. Główna bohaterka, nomen omen Frazesowiczowa, powtarza frazesy. Owszem, popiera rozwój edukacji, ale żałuje dziesięciu guldenów na szkoły ludowe. Namawia siostrzenicę do zagranicznych studiów filozoficznych, ale własnej córce udaremnia wyjazd. Organizuje prelekcje dotyczące kwestii kobiecej, ale zabrania tego nielubianej Chrząszczowiczowej.

Bałucki ośmiesza emancypantki, czyniąc je obłudnymi, próżnymi (nawet podczas odczytu porównują kapelusze) i niedouczonymi (Frazesowiczowa nie odróżnia Tucydydasa od Tucydydesa). Nic, tylko ogłupiają młodzież. Skutek uboczny podobnej działalności: problemy rodzinne. Kamil, nieobjęty matczyną opieką, zaniedbuje naukę.

Sztuka ma charakter dydaktyczny, bohaterki zatem reprezentują określone typy (kokietka, zrzędliwa ciotka, emancypantka). Występki (np. romans, lenistwo, pracoholizm) się piętnuje, cnotę natomiast nagradza. Ślubem, rzecz jasna. (Cnotliwa panna, dodajmy, zawsze zachwyca; dobrze, jeśli jest też „rozumna, wykształcona, świadoma celów i obowiązków kobiety”).

Niewinne dziewczęta ulegają czyhającym zewsząd pokusom. Zachęcona słowami Frazesowiczowej, Jadwiga porzuca Władysława (słuszna decyzja, mężczyzna bowiem zakazuje ukochanej dalszej nauki), zdobywając zarazem miano zbałamuconej. Jeszcze się opamięta, wróżą krewni i potępiają ciotkę-wichrzycielkę.

Bywa, że Frazesowiczowa – mimo wymienionych wcześniej przywar – wzbudza sympatię. To ona, nie Placyd, zarządza pieniędzmi, dzięki czemu kontroluje mężowskie wydatki. Gdyby mogła, oszczędziłaby córce kłopotów finansowych. Dostrzegłszy więc korzystną okazję, obiecuje podstarzałemu, acz bogatemu, szlachetnie urodzonemu Januaremu rękę Stasi.

Jaka pani, taka służba. Rózia, wyemancypowana pokojówka, marzy o sławie aktorskiej. Całymi dniami przegląda romanse albo siedzi przed lustrem. Pudruje się zamiast sprzątać, rozpustnica. Potem zaś uwodzi Władysława (przedstawiciela wyższej grupy społecznej). Szuka męskiej protekcji i wymaga szacunku. Więcej nawet: żąda czci należnej bogini!

Znowu nie wyszło. Choć Bałucki tworzy karykaturę, my widzimy człowieka. Rózia nie przyjmuje oświadczyn kapryśnego Jana, rozdartego między dwiema kobietami, i zauważa hipokryzję wśród aktywistek. A kokieteria? Cóż, ubogie służące potrzebują pomocy, by przeistoczyć się w gwiazdę.

Stereotyp emancypantki momentami przypomina negatywny wizerunek współczesnej feministki, dlatego niełatwo się czyta warunki stawiane pannom czy oskarżenia padające pod adresem matek. Chciałoby się potrząsnąć bohaterami i wytłumaczyć: inteligencja i elegancja nie wykluczają się wzajemnie, małżeństwo i emancypacja również. Bałucki nie ukrywa niechęci, bezlitośnie kpi z Frazesowiczowej, nikt jednak mu nie wtóruje. Autor swoje, czytelnik swoje.

Michał Bałucki, Emancypowane. Sztuka w trzech aktach (całość znajdziecie tutaj)

Biblioto, bibliotamto

$
0
0
Na początku jest słowo. Ktoś (żartowniś? zazdrośnik?) przysyła Hildegunstowi Rzeźbiarzowi Mitów, popularnemu pisarzowi camońskiemu, parodię jego najnowszych utworów. Uściślijmy: bezlitosną parodię. Gdyby nie ten list, Hildegunst nadal zajadałby się rogalikami i całymi dniami przeglądał korespondencję. Nie wiedziałby, że Król Cieni – jak informuje postscriptum – podniósł się z popiołów. A skoro Król Cieni wrócił, to i nasz bohater, upokorzony, lecz zaintrygowany, powraca do literackiej stolicy.


Księgogród, dwieście lat później. Dawniej miejscowość antykwaryczna, dziś metropolia o dwóch twarzach: jednej dla turystów, drugiej dla obsesjo- i pasjonatów. Tutejsze gnomy oprowadzają zwiedzających, podczas gdy artyści przebrani za łowców książek straszą dzieci (prawdziwi łowcy, nazywani librinautami, przestrzegają kodeksu honorowego). Przyjezdnym oferuje się repliki żywych ksiąg albo powieści-kiełbasy (dostępne również w plasterkach).

Budynki się rozrastają, nieksięgarnie zastępują tradycyjne sklepy – Księgogród ulega nieustannym przeobrażeniom. Wieczorem przypomina cmentarzysko, rankiem natomiast zatokę, gdzie zamiast ryb łowi się manuskrypty i nasłuchuje syreniego śpiewu (syrenami są historie, którym brakuje widowni).

Kto wejdzie głębiej, odkryje Lalkogród, czyli miasto wewnątrz miasta. Mieszkają tam pantomimiści, suflerzy, inspicjenci. Liczne plakaty przyciągają podróżnych; nawet największa maruda roztrwoni fortunę, poznając nowe sztuki teatralne. Repertuar obejmuje m.in. tańce meduz, obserwację teleskopową (oszustwo zdaniem Hildegunsta) lub mikroskopową. Skąd takie zacięcie dramatyczne u księgogrodzian? Książki i lalki, zauważa Moers, zbytnio się nie różnią. Śpią, dopóki nie obudzi ich dłoń czytelnika/lalkarza.

Bohater krąży po labiryncie: kulturowym, miejskim, duchowym. Szuka natchnienia. Przełom następuje, kiedy spotyka swojego sobowtóra. Hildegunst, zainspirowany Hildegunstem-kukiełką, i Hildegunst-kukiełka, zainspirowany Hildegunstem, niespodziewanie o(d)żywają. Twórca staje się odbiorcą. Spektakl nie tyle przywołuje (odtwarzane przez animatorów) wspomnienia, ile wyznacza kierunek dalszych poczynań.

Ślepa uliczka: sława. Niekończące się pochwały, choć cieszą, pozbawiają samokrytycyzmu. Oklaski, fankluby, marmurowe pomniki, omdlenia – kogo by nie zwiodły? Hildegunst codziennie udziela wywiadów i błogosławieństw. Coraz więcej pisze, coraz mniej redaguje (tak czy siak, każdą publikację ogłasza się bestsellerem). Dopiero autoironia przywraca mu rozsądek.

Mieszkańcy, będąc ludźmi wszechstronnymi i synestetykami, łączą rozmaite tworzywa, gatunki, style. Malują dźwiękiem, rzeźbią barwą. Księgogrodzkie kompozycje, powstałe dzięki organom aromatycznym, pachną. Lęk c-dur wydziela subtelną woń żywicy, wątpliwości b-moll zaś tchną wilgocią.

Wspólnota sztuk, wspólnota artystów. Teatr (niczym ul) nic nie zdziała bez dyrektora (pszczelej królowej), dyrektor jednak potrzebuje pracowników (dworu). Samotny poeta zginie, chór przetrwa. Podzieliwszy się wersami, żebracy zapamiętują balladę autorstwa Owidiosa Szlifierza Wersów, również żebraka. Potem ją recytują i – ku zadowoleniu bibliokleptów – wydają.

No właśnie, strzeżcie się bibliokleptów! Opróżnią wam regały, nim się obejrzycie. Bibliocjanci, niestety, zajmują się ochroną przeciwpożarową, nie łapaniem złodziei. Oczywiście, lepszy biblioklept niż biblioklasta, ten to powydzierałby kartki, oblał i podeptał najcenniejsze egzemplarze. Bibliocjanci, biblioklaści, bibliotekci, bibliomantki. Moers niestrudzenie wymyśla bibliologizmy.

Czytelnik odgrywa ważną rolę. Jeśli się spieszy, omija dygresje. Rozwiązuje zagadki: anagramy (np. Zank Frakfa, Beula Smeckett, Herles Olmshock), zawoalowane aluzje literackie, biograficzne czy historyczne. (D)opowiada, antycypuje. Zmieniwszy się w twórcę, nadaje bohaterom twarze.

Człowiek rodzi się książką. Dorastając, zapełnia kolejne rozdziały. Kibicer tak się upodobnił do starych woluminów (czoło pokryte bruzdami, pożółkła skóra, łysina), że sam mógłby uchodzić za jeden z nich. Miasto stanowi makroksięgę. Mury imitują obwolutę, główne wątki rozłożono wzdłuż bulwaru. Idzie się nim, aż spacer (lektura) dobiegnie końca.

A na końcu jest początek nowej historii.

Walter Moers, Labirynt Śniących Książek, s. 376, Dolnośląskie, Wrocław 2014

Gdy autorki nie ma, czytelniczki harcują

$
0
0
Oto cztery niedokończone opowieści. Aleksander Ashworth, bezwstydnik, który – zdaniem sąsiadów – powinien zawisnąć, prowadzi kampanię wyborczą. Dziedziczka ogromnej fortuny, faworyzowana przez nauczycielkę i nielubiana przez rówieśniczki, okazuje się ubogą oszustką. Nowożeńcy, Sarah i John Moore, przyjmują u siebie pannę Wynne oraz przyrodniego brata Johna. Nieznajoma pociesza wychłostanego chłopca.

Wkrótce a) Ashworth zasiądzie w parlamencie, fałszywa dziedziczka ucieknie i ponownie odegra zaplanowaną rolę tam, gdzie o niej nie słyszeli, pani Moore nawiąże romans ze szwagrem, nieznajoma zginie, ochraniając chłopca, b) Ashworth znajdzie naśladowców, fałszywa dziedziczka – niczym Sara Crewe (Mała księżniczka) – zostanie służącą, państwo Moore wzbogacą się kosztem wyzyskiwanych robotników, nieznajoma zaopiekuje się chłopcem, c)

Image and video hosting by TinyPic

Wszystkie nieszczęśliwe rodziny są u Brontë podobne. Mądre, dzielne sieroty zmagające się z okrutnymi krewnymi (surową ciotką lub zapijaczonym bratem), rozpieszczone dziewczęta, co nie dostrzegają pokojówek, jeśli akurat ich nie potrzebują, dyrektorki schlebiające zamożnym uczennicom, fabrykanci pozbawieni nie tylko skrupułów, ale i uczuć do żony (prawdziwą miłością obdarzają pieniądze). Takich to bohaterów spotkacie, sięgnąwszy po tę książkę.

Scenom pełnym okrucieństwa często towarzyszą personifikacje nieuchronnego losu. Opisując krzywdę wyrządzaną dzieciom, autorka przywołuje postacie mitologiczne (np. Mojry, Tyche). Śmiech czy ból, cnota czy występek, niewzruszona bogini przędzie dalej. Przeznaczenia się nie uniknie.

Ulgę przynosi literatura. Mali chłopcy czytają Robinsona Crusoe i zapominają o głodzie. Spragnieni przygód (najlepiej morskich), kontynuują własną robinsonadę. Powieści, dodajmy, tworzą pomost między przedstawicielkami różnych stanów społecznych. Kiedy panna Ashworth przyłapuje Ellen na studiowaniu angielskiej prozy, daje służącej dzieła Scotta i Byrona.

Spośród akapitów wyłania się kolejna niedokończona historia. Narratorka przedstawia się jako kobieta niedoświadczona, nieobyta. Kronikarka, nie biografka i nie beletrystka (gdyby zmyślała, sprawiedliwiej traktowałaby protagonistkę). Pisze, aby ożywić wyobraźnię. Przytacza zasłyszane rozmowy, ujawnia tajniki swojego rzemiosła. Poucza (zapamiętaj, zastanów się, nim kogoś osądzisz) albo zaprasza (wejdź i się rozgość). Słowem, czuwa nad nami.

Pozory mylą. Mary, uważana za wyniosłą, pomaga młodszym koleżankom, wiecznie uśmiechnięta żona ukrywa zmartwienia. Portretując Ashwortha, Brontë uwzględnia sprawozdania podwładnych i wysiłki autokreacyjne. Aleksander ma wiele twarzy. Jednym wydaje się nieobliczalnym ekscentrykiem, drugim – aroganckim, rozrzutnym szubrawcem. Jeszcze inni chwalą jego zdolności muzyczne. Ile osób, tyle opinii.

Anioł, twierdzą wrażliwi parafianie; diabeł, zaprzeczają dzierżawcy. Wielbicieli Brontë nie zdziwią liczne aluzje biblijne. Ashwortha mianuje ona szatanem podróżującym w otoczeniu sług (Belzebuba, Beliala, Molocha i Mammona), oprawcę-olbrzyma Goliatem, hulakę zaś synem marnotrawnym.

Warto też przyjrzeć się kobietom. Złośnice i rozpieszczone spadkobierczynie wykraczają poza stereotypy, antagonistki (np. stronnicza nauczycielka) nie nabierają cech karykaturalnych. Piękno nie równa się małostkowości. Choć John nieustannie obraża żonę, jesteśmy dobrej myśli – Sarah stanowi dlań godną przeciwniczkę.

Ciąg dalszy nie nastąpi? Zobaczmy: Brian Herbert poszerzył uniwersum Diuny, Christopher Tolkien zredagował ojcowskie utwory. Tajemnica Edwina Drooda (kryminał bez rozwiązania) doczekała się wielu kontynuacji (również teatralnych, gdzie to widzowie wybierali mordercę). Thomas James ogłosił, że sam Dickens, zmarły przed trzema laty, nakazał mu dopisać brakujące rozdziały, Chesterton natomiast zrelacjonował proces Jaspera, głównego podejrzanego.

Dlaczego – i jak; może szkice powieściowe wymagają odmiennego podejścia – czytamy książki niedokończone? Przewracając kartki, a) wy- i domyślamy (się), współtworzymy tekst, b) naśladujemy detektywa i zbieramy dowody potwierdzające nasze teorie, c) naginamy rzeczywistość na korzyść ulubionych bohaterów. Co tam prawdopodobieństwo! Kierujemy się uczuciami, ślepi niczym przypadek. Autorki już nie ma. A gdy autorki nie ma, czytelniczki harcują.

Charlotte Brontë, Niedokończone opowieści, s. 240, Wydawnictwo MG, Warszawa 2014

Lalka(rka)

$
0
0
1686, Amsterdam. Osiemnastoletniej Petronelli doskwiera samotność. Jej mąż, Johannes Brandt, pracuje do późna i opiekuje się psami, zapominając o ludziach, szwagierka natomiast otwiera usta tylko po to, by wygłosić kolejne kazanie. Nocne szepty wzbudzają podejrzenia, prezenty zastępują pocałunki.

A najbardziej zaskakującym prezentem jest olbrzymia komoda, której wnętrze przedstawia dom Brandtów. Choć dokładność, z jaką odtworzono poszczególne pomieszczenia, niepokoi, Petronella nie ma wyboru. Zamawia mebelki i umieszcza je w misternie wykonanych pokoikach. Zajmuje się miniaturowym gospodarstwem, wierząc, że pewnego dnia zostanie prawdziwą panią domu.


Czytelnik poznaje bohaterów przez DZIURKĘ OD KLUCZA. Tutaj wszyscy się obserwują i wszyscy są obserwowani – Petronella podgląda szwagierkę biorącą nocną kąpiel, służąca podgląda Petronellę. Potem obie, natchnione przyuważonymi drobiazgami, nadają tym scenom szczególne znaczenie. Snują opowieści miłosne, równie ekscytujące, co nieprawdziwe (prawda bowiem wymyka się wszelkim wyobrażeniom).

DRZWI się zatrzaskuje: przed wścibskimi gapiami i klientami, przed obcymi i własną żoną. Zapukawszy, Petronella czeka pod gabinetem Johannesa. Daremnie. Drzwi się otwiera, gdy ciekawość nie pozwala zasnąć, i kopie, gdy udało się zza nich wydostać.

Bohaterowie zamykają się w POKOJACH. Przestrzeń prywatna przypomina mapę zapisaną nieznanym językiem; regały zapełniono marzeniami (surowa Marin kolekcjonuje pożółkłe czaszki zwierząt i książki podróżnicze), wątpliwości ukryto na dnie skrzyni. Intruz prędzej przydeptałby sekret, niż go odkrył. Nową sypialnię, dodajmy, trzeba oswoić. Malowidła ukazujące zakrwawioną zwierzynę łowną, pamiątka po wcześniejszej lokatorce, przerażają Petronellę.

KORYTARZE, rozpościerające się między pokojami, łączą i dzielą zarazem. Johannes, Marin, Cornelia, Otto – każdy wytycza granice swojego świata (gabinet i wtręty obcojęzyczne, pokój i zagadkowe liściki, kuchnia i język szatkowania). Porozumienie wydaje się niemożliwe.

Za OKNEM widać kanał. Niedoświadczona, lecz dociekliwa Petronella dryfuje pośród tajemnic, matczynych oczekiwań i półsłówek, Marin ściska widelec niczym maleńki trójząb, a Johannes obraca wodę w guldeny. Zyski rosną – kiedy osiągną szczyt, czara się przeleje, zatapiając całą rodzinę.

Małżeństwo zapewnia DACH NAD GŁOWĄ (tylko wdowy i wszetecznice żyją samotnie). Petronella, posłuszna matce, odgrywa narzuconą rolę. Skrępowana gorsetem społecznym, zostaje żoną, i to żoną bogatego kupca; rówieśniczki jej zazdroszczą.

Mężczyźni budują domy, kobiety tworzą DOMKI DLA LALEK. Oni przewodzą, one uwodzą. Uwiódłszy, wychodzą za mąż, rodzą dzieci i – jeśli dopisze im szczęście – naprawiają cudze błędy. Rozkazują lalkom, nie pracownikom. Choćby się starały, nie dostaną podwyżki.

Mężczyźni wznoszą domki z kart, kobiety budują DOMY. Nieuchwytna miniaturzystka nie przestrzega żadnych zasad, Marin narzuca innym swoją wolę, Petronella zaś szuka szczęścia wewnątrz opresyjnego systemu. Mimo różnic światopoglądowych bohaterki się zaprzyjaźniają. Służąca czy pani, żona czy buntowniczka, każda kształtuje powieściową rzeczywistość.

MIASTO, gdzie publicznie chwali się Boga i potajemnie szkodzi się wspólnikom, stanowi miniaturę obłudnego, rasistowskiego (parafianie obdarzają Ottona pogardliwymi spojrzeniami) społeczeństwa. Zachłanni amsterdamczycy tkwią w klatkach, spętani zawiścią oraz przesądami.

Kto włada AMSTERDAMEM: burmistrzowie, pastor, nieprzenikniona rzemieślniczka? Petronellę-lalkę ogarniają wątpliwości. Nieporadnie interpretuje przysyłane przedmioty, niekiedy zapowiadające przyszłe wydarzenia (proroctwo? trafny domysł?). Petronella-lalkarka przygląda się figurkom, chcąc u miniaturowej Marin dostrzec sekrety szwagierki. Rani (teraz maleńkich) wrogów. Sprzedaje cukier. Jest zarówno lalką, jak i lalkarką.

Jessie Burton, Miniaturzystka, s. 462, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014

Poetki i koty umierają dziewięć razy

$
0
0
Postanowiłam, że bohaterką mojej powieści będę ja sama– zapisuje Sylvia ręką Esther – trochę, rzecz jasna, zakamuflowana. Bohaterka miała się nazywać Elaine. Sylvia, Esther, Elaine. Wszystkie te imiona składają się z sześciu liter. 


Rosenbergowie umierają 

W 1953 roku, kiedy odbywa się egzekucja amerykańskiego małżeństwa oskarżonego o przekazywanie informacji Związkowi Radzieckiemu, dwudziestojednoletnia Sylvia podejmuje pierwszą udokumentowaną próbę samobójczą. Dziesięć lat później wychodzi Szklany klosz, którego przygnębiającą atmosferę tworzy m.in. sprawa Rosenbergów. Przerażona i zafascynowana zarazem, Esther – niczym Sylvia?; łączy je przecież szczególna wrażliwość emocjonalna – mimowolnie utożsamia się ze skazanymi.

Stypendystka umiera

Jotka, redaktorka czasopisma, zarzuca podopiecznej bezczynność. Słowa te przygnębiają Esther, zdolną, lecz zakompleksioną uczennicę. Przygnębiłyby i Sylvię, artystkę-perfekcjonistkę. Obdarzona chwiejnym poczuciem własnej wartości, poetka traktuje odrzucenie każdego wiersza jako osobistą porażkę.

Przyjaciółka umiera

Stypendystka stypendystce wilczycą. Doreen nadaje dziewczynom uwłaczające przezwiska (np. dojarka), Esther natomiast zostawia pijaną przyjaciółkę na korytarzu. Adoratorzy? Tak, co sobotę inny. Konstanty, Sokrates, Attyla... Bohaterka kolekcjonuje mężczyzn o niespotykanych imionach (Sylvia zadowala się Richardem i Peterem).

Córka umiera

Pani Greenwood namawia Esther do wizyty u doktora Gordona, ale wzdycha nad wydanymi pieniędzmi (doktor bierze dwadzieścia pięć dolarów za godzinę). Nie rozumie choroby córki. Częściej szkodzi, niż pomaga: ignoruje strach wywołany pierwszą dawką elektrowstrząsów, bagatelizuje skargi dotyczące bezsenności. Sylvię i Aurelię Plath również rozdziela mur – poetka wcześnie opuszcza dom rodzinny w poszukiwaniu niezależności.

Żona umiera

Zamążpójście oznacza poświęcenie własnej kariery. Pani Willard, choć dawniej była nauczycielką, całymi dniami gotuje, zmywa lub sprząta. A więc przetwory mleczne zamiast wytworów wyobraźni? Esther, świadomej hipokryzji obyczajowej, marzy się miłość bez ślubu. Jej postawa stanowi wyraz niezgody na patriarchalny porządek społeczny. Małżeństwo Sylvii i Teda, zawarte 16 czerwca 1956 roku, wydaje się ucieleśnieniem lęków bohaterki: ponieważ Ted (poeta) nie ma stałego zatrudnienia, Sylvia odkłada pióro i szuka pracy.

Kobieta umiera

Organizatorzy fotografują każdą stypendystkę z przedmiotem symbolizującym jej przyszły zawód. Betsy wybiera kukurydzę, bo chce zostać żoną farmera. Czego pragnie Esther? Możliwości są ograniczone. Albo obejmie posadę właściwą dla kobiet (stenotypistka, nauczycielka), albo założy rodzinę i poświęci się wychowywaniu dzieci. Jeśli zajmie się poezją, to hobbystycznie. Jeśli prozą, to opublikuje romanse (wzorem bogatej Filomeny Guinei).

Artystka umiera

Elaine czeka, aż coś się wydarzy. Esther czeka, aż pojawią się pomysły. Zapisawszy kilka zdań, napotyka problemy. Siedzi przez godzinę i nie dodaje ani jednego słowa. (Podobna niemoc twórcza doskwiera Sylvii). Obawia się wtórności. Zniechęcona niepowodzeniami, postanawia kontynuować powieść dopiero po dalekiej podróży.

Pacjentka umiera 

Esther, przytłoczona nowojorską codziennością, przypomina osobę znajdującą się w oku cyklonu. Stając przed lustrem, widzi zobojętniałą, pomarszczoną twarz. Zaniedbuje obowiązki, unika towarzystwa (nawet zakazane plany Doreen jej nie interesują). Są to – obok bezsenności, obniżonej samooceny, zmęczenia i nawracających myśli samobójczych – objawy poważnej choroby wyniszczającej narratorkę i autorkę.

Samobójczyni umiera

Skoczyć z siódmego piętra? Wziąć matczyny szlafrok i się powiesić? Śladami starożytnych filozofów otworzyć sobie żyły podczas kąpieli? Utopić się jak Virginia Woolf? Esther rozmyśla i żyje (życiem niesprawdzonym), Sylvia umiera (śmiercią wypróbowaną).

Sylvia Plath, Szklany klosz, s. 341, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010

***

Z uwagi na czas podsumowań i zbliżający się Nowy Rok chciałabym podziękować wszystkim czytelni(cz)kom. Super, że jesteście! :) Niekończących się opowieści, przyjacielskich smoków, niebieskiej kredki, bałwana, który ożyje i zapuka do drzwi – tego wam życzę!

Jeśli macie jakiekolwiek pytania/uwagi/propozycje odnośnie książek/wpisów, piszcie śmiało. Jeśli właśnie przeczytaliście niebanalny artykuł/powieść, dajcie znać. Jeśli chcecie się pochwalić świątecznymi prezentami, nie krępujcie się.

Tajemnice na wagę złota

$
0
0
Londyn, 1792. Znaleziono zwłoki Pierre'a Renarda, złotnika. Wiadomość o jego śmierci obiega miasto. Nocami trzeba zachować szczególną ostrożność, mówią sąsiedzi – i myślą: dobrze mu tak. Pierre był draniem. Przystojnym, owszem, ale bezwstydnym. Wykorzystywał innych, dążąc do statusu szlachcica. Oszukiwał. Klientom schlebiał, nieprzyjaciół oczerniał. Nic dziwnego, że skończył z poderżniętym gardłem. Dostał to, na co zasłużył.
  

Zamordowany przez nieznanych sprawców, tak brzmi werdykt. Nie ma dochodzenia, nie ma śledczego. Podejrzanych natomiast nie brakuje; autorka przedstawia różne osoby związane ze zmarłym (m.in. wdowę, szwagierkę, zatroskanych podwykonawców, kochankę i bogatych klientów). Jedni badają okoliczności zabójstwa, drudzy zadowalają się przypuszczeniami (rabunek? zemsta?).

Domysły, kłamstwa i niecichnące plotki zastępują fakty. Bohaterowie podsłuchują, a potem, kierowani uprzedzeniami, oskarżają. Mary Renard lunatykuje? Morderczyni. Nierozgarnięty Hemmings uwielbia wdowę? Morderca. Niewyjaśnione odgłosy w sklepie? Nad zakładem ciąży klątwa.

Tobin oddaje głos tym, których często się ucisza: służącym, rzemieślnikom, schorowanym stróżom nocnym. Pokojowe skrywają własne myśli i obmawiają pracodawców, kradną i upodobniają się do swoich pań. Joanna Dunning zazdrości bogatym damom, marudnym oraz nieświadomym szczęścia, jakie je spotyka. Edward Digby gardzi właścicielami okazałych domostw. Latami podsyca zgorzknienie, zagłuszając wyrzuty sumienia instynktem samozachowawczym.

Sąsiedzi się zastanawiają, czy pani Renard ponownie wyjdzie za mąż (za starego Haveringa, oczywiście) i czy zna się na handlu (pewnie nie). Tymczasem Mary, wyczerpana małżeńskimi kłótniami, rozpamiętuje przeszłość. Wszędzie dostrzega przedmioty wybrane przez Pierre'a; sama również stanowi klejnot oprawiony według jego standardów.

Złotnicy obrabiają srebro, żony złotników wyrabiają ciasto. Kobiety się wspierają: służąca pociesza łkającą panią, siostra opiekuje się siostrą. Przedsiębiorcza Mallory samotnie wychowuje dzieci. Piękna Harriet Chichester, choć skarży się tonem nadąsanego dziecka, wie, że – będąc najstarszą córką – musi pomóc rodzeństwu.

Kolejne rozdziały rozpoczynają się pamiętnikiem Renarda, dzięki czemu poznajemy wydarzenia poprzedzające zabójstwo. Zarozumiały Pierre pisze dla przyszłych pokoleń (chce założyć dynastię złotników). Opowiada, jak z ubogiego rzemieślnika stał się właścicielem zakładu przy Bond Street. Romansuje. Urabia ludzi, nie obrabia srebra.

Mowa jest srebrem, a milczenie złotem? Grisa, egzaltowany subiekt, doktor Taylor, Nicholas Chichester, mąż Harriet, grawer Exham, Benjamin, piętnastoletni czeladnik, Alban Steele, który przyjechał do kuzyna po jedenastu latach nieobecności, i Jesse Chamac – każdy coś ukrywa. Tajemnice wydarte przemocą lub podstępem dzielą przyjaciół, ale dobrowolnie wyjawione jednoczą nawet pozornych wrogów.

Akcja rozgrywa się w osiemnastowiecznym Londynie, gdzie młodzi szukają szczęścia, starzy zaś rozmyślają, kiedy przegapili swoją szansę. Na ulicach lepiej nie okazywać słabości. To nie miejsce dla osób praworządnych; tutaj oszust o uczciwej twarzy nigdy nie zostanie zdemaskowany.

Rzemiosło bohaterów skutkuje odpowiednimi porównaniami i metaforami. Przemiany wewnętrzne przypominają obróbkę srebra (przykładowo, Pierre próbuje przetopić Mary w uległą żonę). Szlachcice strzegą sekretów niczym złota, mężczyźni nazywają kobiece oczy szafirami.

Pełnia (szczęścia?), zwiastująca niezwykłe zdarzenia, występuje w pierwszych i ostatnich scenach. Sprzyja morderstwom, romantycznym schadzkom, kłótniom. Poeta ogląda księżyc i widzi źródło natchnienia. Złotnik ogląda księżyc i widzi srebro – gładką taflę czekającą, aż ją ukształtuje.

Sophia Tobin, Żona złotnika, s. 432, PWN, Warszawa 2014

Masz wiadomość

$
0
0
Zaglądasz, a tu pełna skrzynka: pytania, prośby, wezwania, oskarżenia, zawiadomienia o nagłym wyjeździe, wyznania, prezenty. Wiadomości oczekiwane i niespodziewane, przeczytane i niewysłane. Nie są trwałe (cienkopisy znikają po jakichś czterdziestu latach). Zniekształcają rzeczywistość; zanim dotrą, wszystko się zmienia. Ludzie wszelako ślą list za listem, pocztówkę za pocztówką. Robert zrywa nieistniejącą znajomość, koleżanka wspomina wycieczkę, czytelniczka pragnie szczęśliwego zakończenia. I Tove – jak Allington (Rysownik) – zawsze odpowiada.


Dziewczynka obserwuje pracowitych krewnych, młoda artystka przekonuje przyjaciółkę, że praca stanowi podstawę istnienia, stara kobieta pociesza chrześniaka, chwaląc wystruganą przez niego łódkę. Bezczynność nie popłaca. Trzeba coś robić – klecić i dłubać, i nie pokazywać tego nikomu, dopóki nie będzie gotowe. Tworzenie wymaga skupienia. Maluje się powoli, przekreśla i zaczyna od nowa, aż pewnego dnia powstaje autoportret.

Bohaterów interesują cienie, nie figury, echa, nie słowa. Opakowane dzieła sztuki, którym każdy nadaje inny kształt. Sugestie i przemilczenia. Ruch. Aby nie ulec zmęczeniu, rysownicy unikają wieloletnich kontraktów. Allington, wpadłszy w taką pułapkę, niespodziewanie znika.

Dokąd poszedł? Tove opisuje wy- i ucieczki (od zmartwień, przyzwyczajeń), dziecięce eskapady, rejsy w nieznane, niekończące się tułaczki, wielkie podróże, podróże z małym bagażem, bez zobowiązań i utartych schematów. Wędruje się samotnie lub z kimś bliskim (Róża i mama, Róża i Elena, Lydia i mama, Mari i Jonna). Kiedy przybywa pomysłów, droga się rozwidla.

Miejsca zapomniane i zaniedbane (zniszczona willa, zalana piwnica) wzbudzają zachwyt; nadchodząca zagłada uszlachetnia weneckie pałace. To, co na mapie wydaje się zwyczajną linią brzegową, jest tak naprawdę sekretnym archipelagiem pewnej dwunastolatki. Wyspy małe jak piegi, odległe. Nikt ich nie odkrył, więc należą tylko do niej.

Historia wujów (Moi kochani wujowie) chwilami przypomina przypowieść. Harald wybiera niewielką chatkę, Torsten samodzielnie rozbudowuje willę, Olov i Einar zatrudniają Andersona. Jeszcze inaczej postępuje Alexander (Dom dla lalek). Meblując miniaturową sypialnię, wyobraża sobie dom idealny. Pierwsze i drugie piętro umieszcza nad morzem, salon gdzieś w Niemczech, poddasze zaś w Paryżu.

Pokoje mają dobrą pamięć. Objąwszy nową posadę, Samuel Stein znajduje biurko wypełnione rzeczami poprzednika. Maszynopisy, kartki, odrzucone projekty, listy, ubrania – im dłużej przegląda pozostawione rupiecie, tym lepiej poznaje starego artystę.

Dzieci chcą być wszędzie, wszystkiemu się przyjrzeć i wszystko zrozumieć (to bardzo ważne, by nigdy nie zobojętnieć). Emeryci realizują młodzieńcze plany (np. rozpoczynają wymarzoną podróż), czytają kryminały albo odnawiają przyjaźnie.

Matka-królowa (Wielka podróż, Podróż na Lazurowe Wybrzeże, Córka) latami wydaje rozkazy, po czym, siwa i zmęczona, przekazuje władzę. Niestety, córka (uwięziona księżniczka; rolę złej czarownicy pełnią wyrzuty sumienia) sobie nie radzi. Rozdarta między własnymi pragnieniami a obowiązkiem wobec matki, Róża nie podejmuje żadnych decyzji.

Zwierzęta są istotną częścią świata przedstawionego. Chłopcy troszczą się o perkozy złapane w sieć, chowają je przy drodze (obok otrutych myszy polnych). Gdy małpka się przeziębi, przynoszą sweterki. Staruszka karmi wiewiórkę. Nie oswaja, obserwuje i podziwia.

Ludzie mówią, że trudno być szczęśliwym, ale nie wolno im wierzyć. Wielkie katastrofy przemijają, a małe radości – podróż, miniaturowy dom, wiewiórka, rzeźba, którą by się ukradło, gdyby nie szacunek dla rzeźbiarza, list – trwają wiecznie.

Tove Jansson, Wiadomość, s. 320, Marginesy, Warszawa 2015

Każda powieść jest kryminałem

$
0
0
Kto zabił? Nie lokaj, bo to niedozwolone (służący, pisze S. S. Van Dine w 1928 roku, nie może być winowajcą), i nie zazdrosny mąż, bo to zbyt banalne. Pasierbice się nie mszczą, wzgardzone żony odchodzą. Więc kto: kochanka? Współpracownik? Nikt przecież nie umiera przypadkiem! (Klasyczna powieść kryminalna nie uwzględnia przypadków; wszystkie informacje pojawiają się w określonym celu, a działania detektywa, choć dezorientują, okazują się przemyślane). Gdzie trup, tam i zabójca.


Wysłuchawszy Margaret Atwood (Morderstwo w ciemności), przyjmijmy, że mordercą jest pisarz, detektywem czytelnik, ofiarą zaś książka (drugi wariant: sędzia śledczy H – jak Holmes? – pada ofiarą bycia śledczym, zob. Zbrodnia z premedytacją).

Morderstwo stanowi zabawę. Uczestnicy losują karteczki, gaszą światło i odgrywają wyznaczone role: detektyw przesłuchuje podejrzanych, morderca się ukrywa. Młodzieńcze figle stopniowo przybierają formę intelektualnego pojedynku. Dorośli przekraczają granice – narratorka przytacza anegdotę o poecie, który się zapomniał i naprawdę kogoś zaatakował.

Atwood wykorzystuje model powieści kryminalnej (najpierw zbrodnia, potem rekonstrukcja wcześniejszych wydarzeń). Analizując rozmaite poszlaki, detektyw odkrywa prawdę. Odbiorca również prowadzi śledztwo. (Trzeci wariant: rozczarowana czytelniczka zostaje morderczynią; skoro bohaterowie się nie zabijają, C., opisana przez Olgę Tokarczuk w Otwórz oczy, już nie żyjesz, postanawia ich wyręczyć).

Genialny detektyw widzi wszystko, czytelnik dostrzega tyle, ile narrator. Lektura jednak sprawia nam przyjemność. Zastanawiamy się, co nastąpi(ło), i wcale się nie złościmy, wpadłszy w sidła zastawione przez autora. Chcemy, by zakończenie zdumiewało.

Kryminał, twierdzi Roger Caillois, przypomina łamigłówkę. Wymaga aktywności odbiorczej (m.in. logicznego myślenia). Jeśli pisarz nie postępuje uczciwie (ukrywa istotne informacje albo przedstawia sprawcę spoza kręgu podejrzanych), doznajemy zawodu.

Zeznania świadków niczego nie ułatwiają. Jeden wspomina dłoń zaciskającą się na gardle, drugi – nóż wystający z kieszeni. Nie wolno ufać słowom: sąsiedzi rozpowszechniają plotki i przemilczają własne słabości, morderca kłamie, autor oszukuje.

Zacierają się granice między rzeczywistością a fikcją. Napastnik trzyma rewolwer z perłową rękojeścią, niedbale pali papierosa. Zaraz rozpocznie się widowisko. Nowi (od)twórcy powtórzą znane kwestie, książka będzie scenografią.

Miejsce akcji: piwnica (gdzie zamknięto najskrytsze myśli i marzenia). Grają tam dzieci, pozbawione nadzoru rodzicielskiego. Chłopcy ścigają dziewczynki, dziewczynki krzyczą. Dorósłszy, nie bawią się tak dobrze. Reguły się zmieniają. Zagadki są coraz trudniejsze, konsekwencje podejmowanych działań – nieprzewidywalne.

Nóż czy rewolwer, pokój czy ulica, nie wiadomo. Nie otrzymujemy żadnych szczegółów dotyczących morderstwa. Fikcja odzwierciedla proces tworzenia, nie rzeczywistość. Pisarz, niczym przestępca układający plan kolejnego napadu, ostrożnie dobiera słowa. Wzdycha, zanim się zdecyduje. Wy- i dookreśla.

Śmiertelnie poważna zbrodnia łączy się z beztroską zabawą (zauważmy, że tytuły powieści kryminalnych często nawiązują do dziecięcych wyliczanek, zob. Ene, due, śmierć lub Entliczek pentliczek), ograniczony repertuar z nieograniczoną interpretacją. Każdy czytelnik naśladuje detektywa, to i każda powieść jest kryminałem.

Margaret Atwood, Morderstwo w ciemności (opowiadanie)

Kartograf napisał sonet

$
0
0
Atlas zawiera utwory poetyckie: góra stanowi hymn, wyschnięte jezioro przypomina tren. A wyspa jest sonetem. Składa się z dwóch plaż kamienistych i dwóch zmyślonych. Im mniejsza, tym piękniejsza; niecałe trzy kilometry kwadratowe skrywają miliony tajemnic. Opowieści roz- i oczarowanych podróżników się rymują; historie, które wydają się zbyt dramatyczne, by je wystawić na scenie, i zbyt teatralne, by w nie uwierzyć, nikogo tutaj nie dziwią.


Wyspy skarbów

Naczytawszy się Stevensona, marzymy o niezwykłych przygodach. Jedni, zaślepieni chciwością, porzucają rodzinę i podążają za niejasnymi wskazówkami, inni natomiast zadowalają się obietnicą. August Gissler nie zdobywa złota zrabowanego przez rozbójników, ale nie żałuje podjętych wysiłków. Przyjemniej się szuka skarbu, niż go znajduje.

Badacze zachwycają się bogactwem przyrody: nurzykiem polarnym (Wyspa Niedźwiedzia), kolonią żółtych mrówek (Wyspa Bożego Narodzenia; królowe mrówek – śladami ludzkich władczyń – atakują czerwone kraby i budują imperium), wymarłą krową morską (Wyspa Świętego Jerzego).

Doktor Friedrich Ritter i nauczycielka Dore Strauch, okrzyknięci Adamem i Ewą, zamieszkują Floreanę. Nie tylko oni, rozczarowani cywilizacją wielkomiejską, rozpoczynają nowe życie na końcu świata. Utopiści zmierzają ku nieznanym archipelagom, wierzą bowiem, że rozkwitnie tam społeczeństwo idealne (wspólnota komunistyczna albo republika).

Wyspy potworów

W zamkniętych laboratoriach przeprowadza się eksperymenty (zob. Wyspa doktora Moreau, H. G. Wells). Szaleni naukowcy pozostaną bezkarni, dopóki nie pojawią się przybysze z zewnątrz. Zanim to jednak nastąpi, zdeformowane stwory opanują wybrzeże.

Ludzie pozbawieni norm i ograniczeń dopuszczają się potwornych czynów. Victoriano Alvarez, samozwańczy władca, zabija kolejne metresy (Wyspa Clippertona). Eloise Wagner de Bousquet obwołuje się cesarzową, po czym tyranizuje sąsiadów (Floreana). Mężczyźni, potomkowie zbuntowanych marynarzy, gwałcą dziewczynki (Pitcairn, zob. Jutro przypłynie królowa, Maciej Wasielewski).

Wyspa bywa więzieniem: zarówno fikcyjnym (Azkaban), jak i rzeczywistym (Wyspa Świętej Heleny, gdzie umiera Napoleon Bonaparte). Straszliwe monstra strzegą zatoki, ocean zagłusza myśli o powrocie do domu. Stąd nie da się uciec.

Wyspy samotności

Pechowym rozbitkom dokucza samotność. Ben Gunn (Wyspa skarbów, R. L. Stevenson) i Alexander Selkirk (wyspa, na której spędził ponad cztery lata, nosi dziś imię Robinsona Crusoe, jego literackiego odpowiednika) byliby weselsi, gdyby mieli towarzysza.

Takuu tonie. Nie wiadomo, kiedy zniknie: może za tydzień, może za rok. Europejczycy, zachwyceni Atlantydą, nie interesują się tak cichą zagładą, tubylcy zaś w nią nie wierzą i nie opuszczają ojczyzny. Miejsca odosobnione umierają niepostrzeżenie.

Wyspy tajemnic

Żeglarze dostrzegają najpierw resztki wraków. Potem grób. Co tu się stało? Skały szczerzą twarde, ostre zęby, jakby bawiła je ludzka ciekawość; tej tajemnicy nikt nie odkryje. Wyspa (Roke? Avalon? Nibylandia istniejąca poza czasem?) znika we mgle, unikając wścibskich spojrzeń. Nie lubi obcych.

Nazwy (np. rzeka Styx) rozwiewają wątpliwości – to przestrzeń mityczna, gdzie pieśni się urzeczywistniają, a codzienność nabiera cech lirycznych. Całe rodziny nie widzą kolorów (Pingelap). Marc Liblin poślubia kobietę posługującą się językiem znanym mu ze snu (Rapa Iti). Noworodki nie przeżywają ośmiodniowej choroby (St Kilda).

*

Tęsknimy za odległą krainą, dziką i niezbadaną, lecz własną. Rzeczywistość, niestety, rozczarowuje. Nielegalne laboratorium zastąpiono stacją obserwacyjną, zagadkową mapę – ulotką zawierającą cechy i umiejętności, których wymaga się od przyszłych pracowników (m.in. sprawność fizyczna, wyrywanie chwastów). Wyspy marzeń są nieosiągalne.

Judith Schalansky, Atlas wysp odległych, s. 144, Dwie Siostry, Warszawa 2013

Astrid, nasza Astrid

$
0
0
Astrid, córka gawędziarza, spisuje rodzinne historie. Astrid z Bullerbyn nigdy nie dorasta. Astrid Lwie Serce walczy w imieniu dzieci i zwierząt. Choć dostaje niemal sto pięćdziesiąt listów tygodniowo, stara się – podobnie jak Tove Jansson – odpowiadać najmłodszym czytelni(cz)kom. Astrid Pończoszanka łazi po drzewach; dziewczynki i stare baby niczego się nie boją.


Astrid, córka gawędziarza

Astrid (1907-2002) wywodzi się z rodu gawędziarzy. Rodzice (Hanna i Samuel August Ericssonowie), zanim wzięli ślub, wymieniali listy miłosne. Ojciec często wspominał swoją młodość (miał świetną pamięć), a babcia Ida straszyła wnuki niezwykłymi opowieściami o duchach i mordercach. Wszystkie dzieci Ericssonów zajęły się pisaniem: Gunnar został posłem i twórcą politycznych satyr, Astrid autorką książek, Stina tłumaczką, Ingegerd zaś dziennikarką.

Przyjrzyjmy się lekturom cenionej artystki. Nastoletnia Astrid czyta Anię z Zielonego Wzgórza, wyobrażając sobie, że gnojówka za oborą zmienia się w Jezioro Lśniących Wód. Wiele lat później, kiedy doskwiera jej samotność, sięga po Głód. Płacze też nad dziełem Remarque'a i wypożycza wraz z córką Dzieci kapitana Granta.

Astrid z Bullerbyn

Astrid, zawsze radosna i pomysłowa (najlepsi pisarze – zdaniem Strömstedt – charakteryzują się dziecięcą wrażliwością), umiejscawia fantastyczne przygody w rzeczywistym krajobrazie dzieciństwa (np. miasteczko, w którym stoi Willa Śmiesznotka, przypomina Vimmerby). Rodzeństwo z Bullerbyn naśladuje rodzeństwo z Näs: robi tunele w stogach siana, podrzuca kurze jaja do sowiego gniazda. Bullerbyn wydaje się rajem, gdzie trwa bezustanna zabawa i nawet kopanie kartofli sprawia przyjemność.

Uważni czytelnicy dostrzegą zalążki buntu wobec tradycyjnych ról płciowych lub zmarznięte dłonie służącej. Strömstedt podkreśla również wyidealizowany portret rodziców; Astrid, w przeciwieństwie do Lisy, rzadko przytula mamę (co nie znaczy, że jej nie kocha).

Astrid Lwie Serce

Gdyby tylko mogła, przygarnęłaby każdą sierotę. Astrid nie poprzestaje na słowach – wspiera biblioteki zagrożone likwidacją, sprzeciwia się maltretowaniu krów i budowie elektrowni atomowej. Poruszona sytuacją Afroamerykanów, piętnuje rasizm.

Wykorzystuje zdobyty autorytet, by doprowadzić do nowelizacji ustawy dotyczącej traktowania zwierząt domowych. Inspiruje innych artystów (Irina von Martens, dziewczynka dotknięta zespołem Downa, zaczyna tworzyć, przeczytawszy Ronję, córkę zbójnika).

Astrid Pończoszanka

Literacką siostrą Lisy jest silna i niezależna – na wzór smålandzkich kobiet, które mimo licznych obowiązków nigdy się nie skarżą – Pippi Pończoszanka. Łączy ona śmiałość z instynktem opiekuńczym. Nie chce dorosnąć, bo dorośli nie potrafią się bawić.

Pozostałe bohaterki (m.in. Madika, Ronja) bywają równie niepokorne. Chodzą po dachach i wymyślają niestworzone historie. Astrid, oczywiście, dorównuje im odwagą. Wierci się, obserwując dziecięce swawole; nieraz planuje własne psoty. Zaskakuje fryzurą, zuchwałością, błyskotliwą ripostą (Astrid o ministrze finansów: liczyć to on nie umie, ale dobrze opowiada bajki, dlatego powinniśmy się zamienić zawodami).

*

Co dominuje w biografistyce: fakty czy domysły? Strömstedt (zauważmy: również urodzona we Smålandii) nie (p)odpowiada. Spomiędzy rozdziałów poświęconych wielkiej artystce wyłania się sylwetka jej biografki.

Margareta Strömstedt, Astrid Lindgren. Opowieść o życiu i twórczości, s. 336, Marginesy, Warszawa 2015

Dach nad sercem

$
0
0
Zgubiono: fotografię półtorarocznego chłopca (uwaga, na odwrocie znajduje się wierszyk), butelkę irlandzkiej whisky, paszport. Uczciwych znalazców prosimy o kontakt (tel. 881550325). Przewidziano niewielką nagrodę.

Znaleziono: zardzewiałe guziki od żakietu, trzy francuskie naleśniki, których nikt nie zamawiał, i puszkę ciemnoczerwonej farby, czepek pływacki. Wszystkie przedmioty są teraz u Zadie Smith i czekają na odbiór. Zaleca się pośpiech – naleśniki zaraz wystygną.


Zbiór ten składa się z trzech opowiadań (Martho, Martho; Hanwell w piekle; Ambasada Kambodży). Łączy je motyw domu. Opisywane w nich pomieszczenia służą różnym celom: sypialnie się ozdabia, podczas gdy pokoje hotelowe się sprząta i zapomina. Martha chce wynająć mieszkanie, a Clive, przerażony myślą o powrocie do pustej, obskurnej sutereny, odwiedza Hanwella i ogląda ślady jego dawnego życia porozwieszane na ścianach (zdjęcia córek, porcelanowe talerze).

Bohaterowie przypatrują się rezydencjom, nieosiągalnym lub utraconym. Fatou mija ambasadę otoczoną murem, Clive i Hanwell przechodzą obok ogromnych posiadłości, Pam oprowadza klientów po wyprzedawanych i wynajmowanych domach.

Zbliżenia (krótsze formy, twierdzi Zadie, to nie panoramy, lecz zbliżenia) przeważają tutaj nad ujęciami panoramicznymi. Nie poznajemy całych życiorysów, widzimy za to Marthę Penk, dziewczynę o nigeryjskich korzeniach, płaczącą w łazience, Pam Roberts śpiewającą fragment Requiem, pomywacza Hanwella starannie malującego listwę przypodłogową i służącą Fatou wybierającą własny czepek pływacki zamiast cudzego parasola.

Wszyscy oni mają znajome twarze, spotykane wśród ludzi dotkniętych nieszczęściem. Choć los im nie sprzyja, nie zawsze ulegają rozgoryczeniu. Hanwell, w przeciwieństwie do Clive'a, który życzy innym pecha, z pełną nadziei miną podaje naleśniki i, pozbawiony zazdrości, podziwia okoliczne wille.

Czy cierpienie można stopniować? Czemu jedni wyławiają ciała małych dzieci i nie lamentują, drudzy zaś głośno szlochają, gdy piętnastoletni chłopak wpadnie pod samochód? W tunezyjskiej kawiarni wywiązują się debaty teologiczne. My więcej cierpimy, mówi Fatou. Chińczycy nigdy nie byli niewolnikami. Andrew się nie zgadza, bo tak się nam wydaje, każdy myśli tylko o sobie i swoim narodzie, bo Hiroszima, bo nie wolno porównywać.

Czym się różni służąca od sudańskiej niewolnicy? Fatou nie została porwana ani uwięziona; jeździłaby po mieście i spotykała się z przyjaciółmi, gdyby jakichś miała. Pracodawczyni daje jej pieniądze, nie bije (policzek się nie liczy). Dzieci sądzą, że służąca jest głupia, ale się mylą, umie przecież czytać.

Spoważniawszy, Martha snuje ambitne plany: zdobyć kwalifikacje, częściej słuchać muzyki klasycznej, nie rozpraszać się. Zupełnie jak Kara, dawna koleżanka, wykształcona i bogata, podobna do Natalie (LondynNW), prawniczki wzbudzającej podziw.

Gdzie nie spojrzeć, tam dziwacy, marzyciele i cudzoziemcy. Robią zakupy. Pływają. Lepią bałwana, jakby nie widzieli wcześniej śniegu. Nie rozumieją się, nie zwierzają (chyba że nocą, pijani i wylewni, a i wtedy nie potrafią się pocieszać). Cierpią samotnie.

Opowiadania są krótkie, ale Zadie się nie spieszy. Opisuje czerwony płaszcz, lisa i guziki. Jej bohaterowie nigdzie nie biegną – zatrzymują się, by zdjąć kapelusz i wylać wodę z ronda. Nikogo nie reprezentują. Odnalezieni w chwili słabości, gubią się między słowami.

Zadie Smith, Lost and found. Opowiadania, s. 157, Znak, Warszawa 2015

A to ci dopiero ptaszek!

$
0
0
Podejdź i przyjrzyj się obrazom Donny Tartt. Wystawa zawiera wizerunki różnobarwnych ptaków: łowczych i wędrownych (w tym imigrantów), piskląt tęskniących za matką, ciotki-papugi, złodziejskich ptaszków, nielotów obarczonych bolesnymi wspomnieniami, chłopca, który wykrakał własną śmierć, i kobiety przypominającej żółtego szczygła, uwiązanego, lecz dumnego (zob. Szczygieł Carela Fabritiusa).


Dziesiątego kwietnia Theo wraz z matką wchodzi do muzeum, by przeczekać deszcz. (Odtwarzając tamten dzień, wypatruje znaków zapowiadających katastrofę, barokowego vanitas widocznego u holenderskich mistrzów). Wtem salą wstrząsa eksplozja; matka ginie, uderzona w głowę, podczas gdy Theo chwyta jej ulubiony obraz i wydostaje się spod gruzów.

Tartt odmalowuje różne stadia żałoby (m.in. niedowierzanie, rozpacz, odrętwienie, tęsknotę) i nerwicę pourazową. Ci, co przeżyli wybuch, wiecznie czekają, aż wydarzy się coś złego. Unikają zatłoczonych budynków. Theo, nękany wyrzutami sumienia, rozpamiętuje przeszłość: gdyby nie wezwano ich wtedy do szkoły, gdyby nie padało. Im bardziej dorośli starają się mu pomóc, tym gorzej się czuje.

Ciekawski Theo przypatruje się nieznajomym. Bohaterowie powieści – matka uwielbiana przez portierów, nieodpowiedzialny ojciec hazardzista, Xandra z przerwą między przednimi zębami, ofermowaty Andy, Kitsey, trzpiotka w płaszczu od Prady, rudowłosa Pippa o chytrym spojrzeniu, Hobie, roztargniony właściciel sklepu z antykami, i Boris, zuchwały, lekkomyślny łobuz, który czyta Dostojewskiego i przeklina w czterech językach – również fascynują.

Autorka przywołuje słynne dzieła malarskie, literackie i filmowe (zob. tytuły rozdziałów: Lekcja anatomii; Ziemia, planeta ludzi; Idiota). Okularnik Theo wygląda jak Harry Potter, trzynastoletni Andy, wytrwale uczący się rozszerzonych przedmiotów ścisłych, naśladuje Spocka, Boris natomiast przypomina Dickensowskiego Cwaniaka.

Ten, kto ceni domy mające duszę, zachwyci się opisywanymi miejscami: apartamentem Barbourów na Park Avenue, ułatwiającym ucieczkę przed zatroskanymi spojrzeniami, przestronną, acz pustą sypialnią w Las Vegas i warsztatem Hobiego, grotą skarbów wypełnioną meblami podobnymi do żywych stworzeń (albo żywymi stworzeniami zaklętymi w krzesła z kozimi raciczkami).

Nawet najdrobniejsze rzeczy coś znaczą, zauważa matka głównego bohatera. Nic więc dziwnego, że Tartt dba o szczegóły. Nieumyta filiżanka, plakat wiszący nad łóżkiem Pippy, zepsuty zegar, pierścień Welty'ego, wystrzępione sznurowadła i kolczyki – mimo pozornej bezcelowości – współtworzą niepowtarzalną kompozycję.

Przedmioty, ożywione (dzięki renowacji i troskliwej opiece) czy nie, ulegają zniszczeniu, dzieła sztuki są nieśmiertelne. Obcowanie z nimi uszlachetnia. Zamieszkawszy w pomieszczeniu przywodzącym na myśl celę, Theo obserwuje uwięzionego ptaszka. Zauroczenie wkrótce nabiera znamion obsesji.

Rozważając alternatywne wersje przyszłości, Theo zmaga się z nałogiem. Boris kradnie jedzenie i przybory szkolne. Wspólnie zażywają narkotyki, a wieczorami leżą w brudnej pościeli. Ich ojcowie też nie świecą przykładem: nadużywają alkoholu, oszukują.

Szczygieł opowiada o przedziwnych zrządzeniach losu. Tytułowy obraz przetrwał eksplozję prochowni (Delft, 1654), by kilkaset lat później doczekać się innego wybuchu. Przyjaciele spotykają się po długotrwałej rozłące. Taksówkarz okazuje się magikiem. Historie te nie mają morału ani rozwiązania. Istnieją tylko pomyłki i niewiadome, parszywy pech i dobro wkradające się kuchennymi drzwiami.

Donna Tartt, Szczygieł, s. 844, Znak, Kraków 2015

Cudzoziemiec w bibliotece

$
0
0
Z kidetijskiego elementarza: we wszystkich znanych językach świata vallon (czyli 'komnata słów') oznacza książkę. Mianem jut określa się zewnętrzną duszę (np. figurkę o szponiastych stopach); kto jej nie posiada, zostaje hotunem, napiętnowanym wyrzutkiem. Avneanyi jest mistykiem, świętym opętanym przez anioły, tchavi zaś nauczycielem samotnikiem.

Vallon to jut, twierdzi niepiśmienna Jissavet z Kiem.


Jevick, syn bogatego kupca, jedzie na targi przyprawowe w Bainie. Nie potrzebuje tłumacza, mówi bowiem po olondryjsku (ojciec o to zadbał: sprowadził mu nauczyciela). Choć wcześniej nie podróżował, nie słucha rad ani ostrzeżeń. Odkrywa sekrety miasta i – jak wszyscy ciekawscy młodzieńcy – wpada w tarapaty.

Olondria stoi u progu wojny. Wystarczy jedna skarga, by żołnierze zabrali podejrzanych (największą zbrodnię stanowi udawanie świętego). Król popiera kapłana Kamienia, głoszącego, że anioły są halucynacjami, i potępiającego rozpustę, a książę – kapłankę Avalei, miłującą luksusy i istoty nadprzyrodzone. (Ocalając świat dla tych, którzy nie umieją czytać, wyznawcy Avalei wkrótce podpalą biblioteki). Wtedy właśnie pojawia się Jevick, cudzoziemiec nawiedzany przez ducha.

Barwne opisy przenoszą czytelników do niezwykłych miejscowości (np. Bainu, najwspanialszego spośród olondryjskich miast) i krain (np. dzikiej, złowrogiej Kestenyi), do Tyomu, skąd pochodzi Jevick, i Kiem, gdzie ludzie cieszą się z cudzego nieszczęścia (tylko nieszczęść mają oni, biedacy bez jut, pod dostatkiem).

Samatar przedstawia wierzenia i zwyczaje mieszkańców (uroczystości, np. Święto Ptaków, kiedy to śpiewający mężczyźni biegną, trzymając się za ręce i porywając – niczym fala albo wygłodniały smok – ulicznych gapiów), ich rozrywki (np. omi, ulubioną grę olondryjskiej arystokracji) i obawy (wyspiarze unikają chorych na kyitnę).

Jissavet, duch niepiśmiennej dziewczyny, śpiewa o krnąbrnych dzieciach hotunów, o swoich włosach, dwóch warkoczach, których nie ścięła, mimo że ujawniały jej chorobę (kyitna objawia się rudością), o tym, jak się żyje w chatce otoczonej amuletami i pragnie szalonych, niezapomnianych przygód, a wreszcie umiera po drugiej – wyśnionej – stronie morza.

Nie brakuje u Samatar interesujących bohaterów. Oprócz zuchwałej Jissavet można wymienić np. ojca Jevicka, przebiegłego właściciela ziemskiego, i pucołowatą Kiavet, jego drugą żonę, łagodnego, wiecznie uśmiechniętego Joma, kapłanów: pół polityków, pół szaleńców, nauczyciela Lunrego, skrytego niby krab i zachłannego niby wilk, Tialon prowadzącą pustelniczy tryb życia, matkę Jissavet, pozbawioną dwóch palców, lecz nie zalotników, oraz Mirosa, szlachcica uciekającego przed kłopotami.

Są wśród nich nie tylko cudzoziemcy (Lunre w Tyomie, Jevick w Olondrii), uwięzieni w dolinach obcych kwiatów, ale i osoby napiętnowane ze względu na chorobę (Jissavet, Jom), ubóstwo (rodziny hotunów) czy przekonania religijne (Kiavet). Ich historie, choć bywają wstrząsające (ojciec próbuje wyleczyć Joma groźbami i biciem), przybierają niekiedy weselszy obrót (Lunre, początkowo skrępowany wyspiarskimi tradycjami, zdobywa sympatię Kiavet).

Głodna wiedzy Jissavet nie rozumie, czemu jej matka zadowala się ryżem i mlekiem kokosowym, czemu nie podróżuje, nie zadaje pytań. Tialon ulega głosom nawołującym z welinu – litery śpiewają nie gorzej niż tyomska harfa. A skoro czytanie i pisanie przypomina magię, Lunre uczy Jevicka czarów. Odrzuciwszy klasyków, wybiera niekonwencjonalne teksty; krytykuje tradycyjną edukację bogatych Olondryjczyków (jazdę konną, kaligrafię).

Co bohater, to bajarz. Wieczorami, gdy rodzice powtarzają dzieciom stare opowieści, kolejny raz ożywają Tche powstały z ulewy i Kyomi stworzona przez słonia. Niewykształcona babcia odtwarza perypetie dziewczyny zdolnej doprowadzić kraj do upadku. Otwierając usta, Auram, utalentowany krasomówca, staje się herosami i tragicznymi kochankami.

W Olondrii oddycha się słowami. Powieści, spisane tysiąc lat temu, rozbudzają chłopięce marzenia. Pozwalają spacerować ulicami nienazwanych miast lub walczyć u boku buntowników. Książek nie wolno lekceważyć. Jevick, wnikliwy czytelnik, zna tę bezradność, kiedy pokocha się postać, tak żywą, aż zapomina się, że jest zmyślona, i tę ciszę po skończeniu lektury, jak gdyby nastąpił właśnie koniec świata.

Sofia Samatar, Cudzoziemiec w Olondrii, s. 336, MAG, Warszawa 2014

Kat i Małgosia

$
0
0
Wiesz, co się dzieje z niegrzecznymi dziewczynkami, które nie słuchają dorosłych? Gubią się w ciemnym lesie i płaczą. A potem, zasnąwszy pod kwitnącą fasolą, tracą rozum. Idą tam, gdzie kruki wydziobują oczy, albo nadgryzają cukrowe okiennice. Jedzą, aż im się uszy trzęsą. Rankiem wraca czarownica i historia dobiega końca. Niegrzeczne dziewczynki krzyczą, ale żadna wróżka nie nadlatuje. Myślisz, że uciekną? Bądź grzeczna, to wszystko się ułoży.


Dawno, dawno temu (w 1899 roku), gdy bogaci się wzbogacali, biedni zaś biednieli, stary doktor (Josef Breuer) zakochał się w pięknej i mądrej pacjentce (Lilie X). Kobieta, choć nie pamiętała swojego imienia (nie wiadomo, kim była: lunatyczką, maszyną pozbawioną uczuć czy złodziejką), znała przyszłość i chciała jej zapobiec. Przybyła, aby zgładzić potwora.

Wiele lat później żyje sobie niegrzeczna dziewczynka, która wiecznie grymasi przy jedzeniu. Złotowłosa Krysta wygląda jak księżniczka i rozrabia jak smok: kradnie cukierki, podsłuchuje, odcina lalce nogi. Bawi się, rozpieszczana przez tatę i przeklinana przez służące, dopóki nie zauważa za oknem nieposłusznego chłopca (tylko łobuziak zjadałby robale).

Granville dokładnie opisuje swoich bohaterów – Gudrun zbiera artykuły o morderstwach, zdradach i włamaniach, brzydka Hanna mamrocze pod nosem nazwy wiedeńskich ulic, Josef myli terapię z uwodzeniem, tata Krysty nieustannie myje ręce. Nawet postacie epizodyczne wzbudzają ciekawość (np. Hugo przypomina pająka połykającego plotki niby muchy).

Społeczeństwo napiętnowało matkę Krysty – artystkę i samobójczynię. Kucharki mówią, że była złą żoną. A ponieważ szaleństwo się dziedziczy, jej córka również zostanie wyobcowana, zwłaszcza jeśli nie przestanie gadać sama do siebie. Inne panienki się stroją i wypatrują adoratorów, ale Krystę interesują książki, nie mężowie.

Historie, które (współ)tworzy dziewczynka, są okrutniejsze niż baśnie Grimmów i smutniejsze niż baśnie Andersena. Krysta rysuje garbate czarownice, opiekuje się nią bowiem wiedźma z brwiami w kształcie gąsienic i laską-różdżką. Rusałki płaczą nad losem szczurów (czyli żydowskich dzieci). Porzucone sieroty muszą zabić potwora, zanim urośnie (nie ma on rogów ani ogona; ludzkim głosem wypowiada nieludzkie rozkazy).

Małe dziewczynki nie powinny wiedzieć wszystkiego. Niech więc zasłonią uszy, kiedy Benjamin krzyczy z bólu, i zamkną oczy, kiedy wujek Hraben sadza Krystę na kolanach i żąda całusów w zamian za cukierki. (Źli ludzie zawsze wznoszą piernikowe chatki i tuczą swoje ofiary).

Nie tylko wilki czyhają między słowami. Lilie cytuje Frankensteina, Josef bywa Holmesem odkrywającym tożsamość zagadkowej pacjentki albo starcem pożądającym Zuzanny, gadatliwa Hanna – niczym Kloto – przędzie nić własnego żywota, a Benjamin naśladuje Galahada.

Opowieści wciąż się zmieniają, posłuszne wiatrom i przypływom. Nie wolno ich zapisywać. Łuskając groszek, należy mówić o księżniczce na ziarnku grochu. Każda czynność wymaga innej historii (królewny zasypiają podczas wieczornego szycia, lalki ożywają wśród kuchennych zapachów), każda postać – głosu (np. kojącego sopranu). Dzieci wolą paskudne ogry i silne, acz powolne olbrzymy od Małgosi, co dorasta i zajmuje się domem.

Baśnie Krysty zdobywają popularność, bo złych ludzi spotykają w nich złe rzeczy. Niepozorni protagoniści wygrywają dzięki mądrości i odwadze. Piękna odrzuca bestię, pocałunek wskrzesza zmarłego. Doświadczona gawędziarka sadza łakomczuchów przy zaczarowanym stoliczku i częstuje piernikiem; słowa rozpływają się w ustach.

Rankiem wraca czarownica. Niegrzeczne dziewczynki nie krzyczą – podstępem nakłaniają staruchę, by weszła do pieca, i szybko zatrzaskują drzwi. A gdy się już wyplączą z tej historii, wciąga je następna, jeszcze straszniejsza i jeszcze smutniejsza.

Eliza Granville, Gretel i ciemność, s. 380, PWN, Warszawa 2015

Nekromantki gwiżdżą na wszystko

$
0
0
Dziewczęta są uparte i pewnego dnia uratują świat. Z nudów zdobędą uprawnienia do kierowania statkiem powietrznym (Papierowym Skrzydłem lub ancelstierrańskim płatowcem), a z ciekawości otworzą tajemnicze drzwi w bibliotece. Przechytrzą dorosłych. Odpędzą padlinożerców. Zanim się obejrzysz, pokonają bestię i obudzą – chuchnięciem zamiast pocałunku; dziewczęta nie całują nieznajomych – zaklętego księcia.


Gdzie ojciec nie może, tam córkę pośle

Otrzymawszy miecz i pas z dzwonkami, czyli przybory nekromanty, osiemnastoletnia Sabriel postanawia odnaleźć ojca. Podejrzewa, że został uwięziony przez swoich licznych wrogów (ten, kto nakłada więzy na Zmarłych, nie cieszy się sympatią złowrogich istot). Dziewiętnastoletnią Lirael również czeka niełatwe zadanie. Wyrusza, by przyjrzeć się zagadkowym wykopaliskom i ocalić Stare Królestwo.

Bystre (Sabriel świetnie się uczy, Lirael zaś samodzielnie opanowuje Magię Kodeksu), lecz niedoświadczone bohaterki wędrują po nieznanych krainach. Nie zatrzymują się mimo wątpliwości. Lirael, samotna i pozbawiona daru Widzenia, zastanawia się, czemu nie przypomina innych przedstawicielek rodu. Sabriel – w przeciwieństwie do ojca, pięćdziesiątego drugiego Abhorsena – nie zastępuje imienia odziedziczonym tytułem.

Rodzice albo nie żyją (zob. matki tytułowych bohaterek), albo pracują (zob. Terciel). Wychowują następczynie, nie córki. Choć tęsknią za dziećmi, rzadko je odwiedzają, zajęci walką i polityką. Ledwo się uporają z jednym problemem, pojawia się następny (np. potężna guślarka, strzaskane kamienie Kodeksu).

W martwym ciele groźny duch

Stare Królestwo spowija mgła. Stworzenia, które dawniej były ludźmi, zajmują opuszczone ciała i pustoszą osady. Władze Ancelstierre przesiedlają uchodźców, wydając ich na pastwę dzikich zwierząt. Żołnierze dezerterują. Nawet śmierć nie przynosi ukojenia: zmarłych niewolników się wskrzesza i zmusza do dalszej pracy.

Szpetne, wygłodniałe istoty zerkają zza okiennic. Nie oszczędzają sceptyków, lepiej więc w nie uwierzyć. Gdy zapada zmrok, Mordikant (ulepiony z błota i krwi) rozpoczyna łowy. Mordaut też nocą zaspokaja głód; za dnia udaje rybaka o pomarszczonej twarzy. (Człowiek – zarówno nekromanta, jak i kierowca przekupiony srebrnymi denarami – bywa równie niebezpieczny, co wymienione potwory).

Płynąca woda chroni przed Zmarłymi, woda i Abhorsen. Gwizdnięciem sprowadza on(a) ulewę, siedmioma dzwonkami natomiast ujarzmia przeciwników (Ranna usypia, hałaśliwy Mosrael budzi, Kibeth prowadzi, Dyrim obdarza głosem, niesforny Belgaer przywraca pamięć, Saraneth wiąże, Astarael wypędza). Im silniejszy mag, tym więcej pokus i trudnych decyzji (m.in. kogo najpierw ratować, komu zagrozi wezwana powódź).

I kot syty, i kraina cała

Bohaterkom towarzyszą Mogget, złośliwy kot, który nie jest kotem, ale (jeśli akurat nie śpi) służy radą w zamian za puszkę sardynek, oczytany pies, książę Sameth, przytłoczony obowiązkami twórca magiczno-mechanicznych zabawek, oraz Touchstone, tajemniczy berserk.

Ancelstierre przypomina dwudziestowieczną Anglię. Kraj ten, rozległy i niemagiczny, sąsiaduje ze Starym Królestwem. Granicę wyznacza Mur. Różnice (np. czasowe) utrudniają porozumienie między państwami. A podobieństwa? Znajomości – według Nicholasa, młodzieńca nieodróżniającego Zmarłych od trędowatych – wszędzie się przydają.

Czytelnik odwiedza Wyverley College, szkołę żeńską, i dumną, acz podupadłą stolicę, dom Abhorsenów, gdzie sługi przypalają mleko, i Poświęconą Pieczarę, królewski grobowiec. Lektura umacnia tysiącletnie mury. Przeszukując Wielką Bibliotekę, ciekawska Lirael odkrywa sekrety przygniecione stertą dokumentów. Opasłe woluminy szczerzą kły, jak gdyby wyczuły sztylety noszone przez pracowniczki. Wiedza czasem szkodzi, dlatego magiczne księgi zmieniają treść, kierowane okolicznościami i chwilową zachcianką.

Dziewczęta nie czekają, aż przygoda sama je znajdzie. Kiedy zegar wybija północ, opuszczają dom rodzinny. W drogę, trzeba przecież wesprzeć poddanych i przyłapać księcia potajemnie wymykającego się z pałacu! Księżniczki dowodzą wojskiem. Nekromantki wskrzeszają królika szkolnej koleżanki. Boją się, ale działają. Gwiżdżą na niebezpieczeństwa.

Garth Nix, Stare Królestwo: Sabriel (s. 360), Lirael. Córka Clayrów (s. 488), Abhorsen (s. 424), Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014

***

Dziękuję wszystkim czytelni(cz)kom: tym, co zaglądają tutaj od kilku lat (blog założyłam w sierpniu 2010 roku), i tym nowym. Dobrze, że jesteście! :) Jeśli chcielibyście zapytać o coś, co nie jest powiązane z żadnym wpisem, piszcie tutaj lub ślijcie maile (upupa.epops@onet.pl). Odpowiem i pomogę, jeśli tylko będę w stanie.

Przygarnie ktoś Marinę Zafóna? :) Chętnych proszę o polecenie mi książki z nastoletnią protagonistką, którą polubiliście – spośród piszących wylosuję tego, kto dostanie powieść. Wyniki losowania podam trzynastego września.

EDIT: Nową właścicielką (przyjaciółką?) Mariny zostaje Książniczka! :)

Miłość plathoniczna

$
0
0
Sylvia dużo czyta, ale na tym nie poprzestaje – szuka książkowych przygód poza książkami. Odgrywa (nie)typowe sceny, po czym je zapisuje, zacierając granicę między fikcją a rzeczywistością. Śmieje się zbyt głośno, flirtuje zbyt często (książęta rozczarowują; następny rozdział dopiero powstaje, nie można więc sprawdzić, czy bal się uda), ryzykuje zbyt wiele. Gdyby żyła w baśniowym świecie, byłaby jednocześnie wiedźmą, smoczycą i królewną.


Nowy Jork, 1953. Sylvia rozpoczyna staż jako gościnna redaktorka Mademoiselle. (Gdy skończy trzydzieści lat, ukłuje się wrzecionem i zaśnie na wieki). Barbizon, żeński hotel, przypomina wieżę, w której zamyka się nieposłuszne księżniczki. Jedne uciekają i – niczym Grace Kelly, najsłynniejsza rezydentka – wspierają poddanych, inne zaś, kwiaty osłonięte szklanym kloszem, więdną podczas upałów. (Przepowiednia spełni się zimą; kojące słowa zamarzną, nim się je wypowie).

Miasto wydaje się krainą czarów. Spóźnieni przechodnie biegną, by utrzymać dotychczasową pozycję. Singielki, obserwowane przez ciekawskie stażystki, nie pokazują się bez kapelusza i pomalowanych ust. Tymczasem za rogiem chrapie hefalump. Skoro ludzie nigdy nie zamykają oczu, zwierzęta w zoo śpią, owładnięte letnią melancholią.

Sylvia triumfalnie wjeżdża do Nowego Jorku; towarzyszą jej uprzejmi, muskularni żołnierze. (Wyjedzie blada i zagubiona, sierota będąca niegdyś królewną). Śniła o tym mieście, a teraz sen się spełnia. Nic złego się nie stanie, czuwają nad nią przecież czarownice: Val Gendron, pisarka i właścicielka księgarni, oraz surowa Cyrilly Abels.

Wypatrując księcia, Sylvia całuje żaby. Zawsze przyjmuje zaproszenia na randki i porównuje adoratorów: gruźlików, znawców Joyce'a, herkulesów, nowojorskich dandysów. Uśmiecha się, ale mimo początkowej ekscytacji odchodzi zawiedziona. Mężczyźni grymaszą albo się przechwalają, zaniepokojeni kobiecymi osiągnięciami.

Ambitne stażystki i czytelniczki Mademoiselle chcą połączyć małżeństwo z karierą zawodową, urodę z inteligencją. Choć ciężko pracują, zgryźliwcy nie doceniają ich wysiłków. Sylvia, pomna matczynych doświadczeń (Aurelia pełni po ślubie rolę sekretarki i pokojówki), obawia się małżeństwa.

Redaktorka naczelna organizuje konkursy dla brzydkich kaczątek i prowincjonalnych kopciuszków. Zwycięskie stażystki mają szczęście, co roku bowiem zgłaszają się tysiące dziewcząt zainteresowanych modą. Nikogo nie dziwią przygotowania Sylvii, która zamartwia się strojami i tworzy listy zakupowe niby wiersze. (Zostawi nowojorczykom nie pantofelek, lecz całą walizkę).

Sylvia maluje usta czerwoną szminką i kusi wszystkie wilki.[1] Garbi się nad książką (może to Joyce?), tak piękna, że zakochani młodzieńcy udusiliby się jej włosami, gdyby podeszli bliżej. Wesołym głosem przywołuje resztę Barbizonetek (syreny trzymają się razem).

Wyjada – jak głodna Małgosia – miskę kawioru i słowa porozstawiane na kartkach. Prowadzi najpierw pamiętnik, taki z kłódką, potem dziennik. Kupuje ładne sukienki, najlepiej pachnące jabłkiem. Ogarnięta powierzchownością, stwierdza Teltscher, przeanalizowawszy jej charakter pisma. Wśród zalet wymienia wyczucie formy, piękna i stylu.

Pedantyczna łobuziara, skryta, acz towarzyska. Lubi koty i świerszcze. (Odrodzi się pod postacią mewy śmieszki). Dzikuska. Dionizyjsko-apollińska (według Gordona). Zbyt grzeczna, zbyt zdyscyplinowana (według Cyrilly). Sylvia przypomina smoczycę w ciele księżniczki, zmiennokształtną bestię o wielkim apetycie.

Elizabeth Winder, Sylvia Plath w Nowym Jorku. Lato 1953, s. 320, Marginesy, Warszawa 2015

[1] Z reklamy szminki: Czerwony Kapturek, Max Factor, klinicznie potwierdzono, że kusi wszystkie wilki (s. 70).

Ciągnie wiedźmę do lasu

$
0
0
W pewnej wieży mieszka Smok, który porywa dziewczęta. Żadnej nie pożera – po dziesięciu latach opuszczają one dolinę bogatsze i ładniejsze, niż były; nie wracają już do domu. Historia wciąż się powtarza. Mieszkańcy nie protestują, bo Smok broni ich przed Borem. Spodziewają się, że następną ofiarą zostanie Kasia, równie niezwykła, co poprzedniczki, czarodziej jednak chwyta niezdarną, wiecznie umorusaną Agnieszkę i znika, nim zdążą się pożegnać.


Novik opisuje przyjaźń kolczastą i piękną jak róża, więź rozkwitającą mimo niepogody. Dwie dziewczyny – jedna wytypowana przez sąsiadów, druga wybrana przez Smoka – bawią się w cieniu złowrogich drzew. Owszem, Kasia czasem się gniewa, Agnieszka zaś jej zazdrości, ale gdy nadchodzą wilki, bohaterki współpracują. Razem walczą i wygrywają.

Smocze wybranki, wychowane wśród polnych kwiatów, wychodzą z wieży odmienione. Noszą zbyt cenne suknie i znają zbyt długie słowa. Kiedy spacerują, przytulne niegdyś chatki okazują się zaryglowane; nie ma tu miejsca dla obcych. Ludzie uważają Agnieszkę za czarownicę pozbawioną codziennych trosk, nie członkinię społeczności.

Ten, kto wejdzie do Boru, już nie wróci (chyba że coś przejmie jego ciało i zaatakuje bliskich). Sosny w szyszkowych koronach prześladują wędrowców. Nieopodal rzeki zwanej Wrzecionem błąkają się Jaś i Małgosia, a dzielna Wasylisa spotyka Babę Jagę. Świerki zastawiają pułapki na nieostrożne pasterki, włóczykije wykradają dzieci, by zwabić rodziców. Między drzewami można się zagubić i – niczym baśniowe sieroty – odnaleźć.

Smok, choć złośliwy (nieśmiertelni czarnoksiężnicy patrzą, jak wszyscy wokół więdną, i zapominają o delikatności), ochrania poddanych. Magia u Novik łączy się z muzyką. Czarodzieje postępują według ustalonych zasad, podczas gdy czarownice nigdy nie wyśpiewują dwa razy tego samego zaklęcia. Jeśli zdania wydają się niewłaściwie, przestawiają wyrazy, omijają lub zniekształcają którąś sylabę. Nucą (matczyna kołysanka dodaje im sił).

Sąsiedzka wojna trwa, odkąd Wasyl, rusjański książę, wywiózł Hannę, królową Polnii. (Nie tylko nazwy królestw – Polnia, Rusja, Namib – brzmią znajomo: Agnieszka podąża śladami Baby Jagi, władca przechowuje welon świętej Jadwigi). Nie wiadomo, czy była to prawdziwa i wzajemna miłość, czy rozmyślna zniewaga. Lata płyną, lecz szlachetne oburzenie nie mija.

Zarażony mężczyzna rechocze, aż strach ogarnia jego żonę. Bitwa przypomina rzeź; krew tryska z ran, odcięte głowy toczą się po ziemi. Dowódcy wydają rozkazy, nie zastanawiając się nad konsekwencjami pochopnych decyzji. Bezimienni żołnierze strzelają. Albo zginą (martwych obsiądą stada wron), albo przeżyją i się rozpiją.

Baśniowe postacie nabierają rumieńców. Książę Marek jest jednocześnie odważnym wojownikiem, chłopcem dorastającym bez matki i gwałcicielem (nawet nie bierze pod uwagę odmowy). Nieufny, opryskliwy Smok lekceważy wieśniaków, którym pomaga, wyśmiewa też własną uczennicę. Złotowłose panny (dawniej ofiary, teraz obrończynie) doskonale władają mieczem. Sokół, wyrachowany mag polityk, zjednuje sobie zwycięzców.

Magnaci oskarżają, nie usłyszawszy wyjaśnień. Gardzą służącymi. Damy całymi dniami plotkują i upokarzają nowicjuszki. Przyjaźnie stanowią element dworskiej gry, nie są więc trwałe. Okrutnym, zdradzieckim arystokratom pisarka przeciwstawia solidarnych chłopów. Mieszkańcy doliny jednoczą się w obliczu głodu i zagrożenia. Smocze wybranki zostawiają swoim następczyniom krzepiące liściki.

Księgi, również te małe i zakurzone, przydają się czarodziejom (Smok, właściciel okazałej biblioteczki, oraz Ballo najwięcej czytają). Niebezpieczne woluminy leżą ukryte, usidlają bowiem niedoświadczonych praktykantów. Bestiariusze niby jabłka zatruwają umysł.

Pieśni kłamią i dają nadzieję. Zdolną czarownicę przedstawiają jako brzydką, straszliwą wiedźmę, a zakochanego młodzieńca jako łotra. Poeci wychwalają herosa (nie wspominają, ilu towarzyszy stracił), przekonują, że każdego można uratować. Potwory nie przyjdą, nie dziś. Novik śpiewa i nie śpiewa, coś przemilcza, kogoś zniesławia, niespiesznie snuje opowieść, pozwalając czytelni(cz)kom przytupywać do taktu.

Naomi Novik, Wybrana, s. 510, Rebis, Poznań 2015

Requiem dla smoka

$
0
0
Zamknij oczy i wysłuchaj smoczego koncertu: dworskich plotek, nagłych, złowieszczych pomruków (trzeba znać mootyę, by je zrozumieć), flecistki władającej cudzymi uczuciami, ballady o kochankach, którzy nie uciekli, i rycerzach, którzy się zestarzeli, chichotu księżniczek lub płaczu odmieńców, wieczornych modlitw lub przekleństw, jakie wykrzykują Synowie świętego Ogdy, d-mollując zegary.


Wydaje się, że czterdziestoletni pokój między ludźmi i smokami dobiegł końca, gdy księciu Rufusowi odgryziono głowę. Morderstwo roznieca wzajemną nieufność. Sprawcą jest bez wątpienia bestia, ale czy skrzydlata? Rozpoczyna się polowanie na domniemanych winowajców – kilkunastu mężczyzn atakuje saarantrasa; rozwścieczony tłum wyje i kąsa niczym wilk. Synowie świętego Ogdy organizują zamieszki, a rycerze opuszczają jaskinie, gotowi znów przywdziać ognioodporne zbroje.

(Smok nie śpi, bo liczy monety w swoim skarbcu. Nie śpi, więc nie śni. Spiskuje przeciwko rzekomym sojusznikom, udaje sprzymierzeńca i czeka: wiecznie głodny, wiecznie zły. Czeka, aż wszyscy mu uwierzą. Kto raz pożre człowieka, zapamięta jego smak).

Muzyka napędza fabułę i łączy bohaterki (Serafina zaprzyjaźnia się z księżniczką Glisseldą, ucząc ją gry na klawesynie). Instrumenty (m.in. flet, oud, dudy, szałamaja), rozpieszczane przez właścicieli i kompozytorów, ożywają – dostrzegłszy Larsa, megaharmonia radośnie odsłania klawiaturę zębów. Dźwięk kształtuje rzeczywistość. Katedra świętej Gobnait rozrasta się, kiedy rozbrzmiewa pieśnią, i maleje, kiedy zapada cisza.

(Smok nie śpiewa, bo nie potrafi. Gardło mu zachrypło od dymu. Choćby się starał, choćby osiągnął techniczną doskonałość, nikogo nie zachwyci. Marzenia zachwycają, a potwór nie marzy. Nie lata z głową w chmurach, tylko wypatruje kolejnej ofiary).

Serafinie, córce adwokata i saarantraski, zbyt ludzkiej, by zrozumiały ją smoki, i zbyt smoczej, by zaakceptowali ją ludzie, dokucza samotność. Związki międzygatunkowe są zakazane (winnym grozi śmierć albo wygnanie), bohaterka zatem ukrywa prawdę. Nienawidzi swojego ciała; gdyby mogła, nożem wycięłaby łuski. Autorka pochyla się nad rozmaitymi wyrzutkami. Mieszkańcy Goreddu wyśmiewają daanitów (czyli homoseksualistów) i nie wpuszczają smoków do gospody.

(Smok nie płacze, bo nie cierpi. Cierpią jedynie istoty obdarzone duszą. Bestia jej nie posiada, nie ma nawet serca, inaczej nie byłaby bestią. Łuski zobojętniają na wszystko: dotyk, cios, wiatr. Pozostaje jedynie głód. Żołądek tak wielki, że zastępuje serce).

Smok u Hartman wykluwa się z europejskich mitów i legend. Gromadzi skarby (złoto lub wiedzę), zionie ogniem. Ceni ard, porządek. Opuszczając ojczyznę, przyjmuje – mimo licznych zagrożeń, wśród których znajduje się miłość – ludzką postać (saarantras). Quigutle, pomniejsze smoki, się nie przeobrażają. Żebrzą i jedzą odpadki. Budują też skomplikowane urządzenia. Quigowo, dzielnica quigów, przypomina więzienie zamykane po zmroku.

(Smok nie kocha, bo jest potworem. Gdzie się nie zjawi, tam sieje zniszczenie. Nic dziwnego: pazurom trzeba drapać, zębom – gryźć. Smok to urodzony łowca; nie dla niego romanse. Jeśli się zakocha, nie chce już być smokiem).

Serafina (narratorka) i Lucian (książę bękart), oboje wnikliwi, prowadzą śledztwo. Sympatię wzbudzają również Orma, mól książkowy, księżniczka Glisselda, ogromny Lars, dudziarz i wynalazca, tancerz Abdo oraz Linn, zmarła matka Serafiny (poznawana dzięki wspomnieniom). Konstruując postacie, autorka unika niektórych stereotypów: macocha nie maltretuje pasierbicy, księżniczka, choć rozchichotana, podejmuje rozsądne decyzje, a damy dworu ją wspierają.

(Smok nie żartuje, bo nic go nie bawi. Szczęśliwi ludzie się śmieją, szczęśliwe potwory nie istnieją. Zmiana kształtu nie pomaga. Saarantras żyje wśród mieszkańców Goreddu, ale i tak nie rozumie dowcipów. Czego nie rozumie, nienawidzi).

Gdy przybywa kłopotów, poddani zwracają się do świętych. Capiti opiekuje się uczonymi, Masha i Daan, kochankowie, bronią daanitów, Clare sprzyja dociekliwym, Ogdo, patron rycerzy, faworyzuje wojowników. Wyznawcy chętnie oglądają dramaty wystawiane podczas świąt i uzupełniają wizerunki swoich ulubieńców. Jednego obdarzają dodatkową nogą, drugiego zaś rojem błogosławionych pszczół.

(Smok się nie modli, bo nie ma duszy. Wielbi liczbę: ofiar, monet, zwycięstw. Człowiek wierzy w świętych i w słuszność własnych przekonań. Rogata bestia uosabia zło – równie straszliwe, co nieznane. Zło zawsze zwalcza dobro i zawsze przegrywa).

Rachel Hartman, Serafina, s. 474, MAG, Warszawa 2014
Viewing all 47 articles
Browse latest View live